niedziela, 13 września 2015

Rozdział 4

Wyczekaliście się co? Od ostatniego postu wiele się wydarzyło. Moja niedyspozycja była spowodowana brakiem okablowania internetowego w ścianie nowego mieszkania... Teraz powoli wracam do gry! Niestety posty będą pojawiać się nieregularnie i raczej nie za często. Z góry przepraszam za wszystkie dłuższe przerwy i solennie obiecuję, że nie mam najmniejszego zamiaru porzucić bloga.  Bez zbędnych przedłużeń: Zapraszam na rozdział 4! 
PS. Jak podoba się Wam nowy szablonik.

***



 Otworzyłam gwałtownie oczy, kolejny dziwaczny sen się skończył. Z każdym zaśnięciem moje sny robiły się coraz dziwniejsze, już nie straszne, tylko przygnębiające. Przynajmniej się wyspałam, tyle dobrze.

 Delikatnie usiadłam, bolało już o wiele mniej, spod bandaży nie sączyła się krew, dotknęłam dłonią czoła, gorączki też nie miałam. Okaz zdrowia. Zsunęłam stopy na podłogę i jednym ruchem podniosłam ciało z łóżka. Tym razem cała operacja przebiegła bez komplikacji. Stałam stabilnie i pewnie, tak samo ruszyłam w stronę drzwi prowadzących do innych pomieszczeń. Udało się; w kilku krokach pokonałam mały pokoik i nacisnęłam na klamką. Drzwi otwarły się, zobaczyłam mały korytarzyk zakończony kuchnią, z której unosił się smakowity zapach. Zdałam sobie sprawę jak bardzo byłam głodna.

 Pomieszczenie było malutkie, ale dobrze oświetlony i schludne. Na czyściutkim blacie stał talerz z apetycznie wyglądającymi kluseczkami. Obok leżała karteczka zapełniona drobnym pismem. Podeszłam do stołu i przeczytałam kartkę:

Hinato!
Jedzenie jest dla ciebie, ponadto możesz wziąć wszystko, co jest ci potrzebne w podróży. Zabierz swoje rzeczy i odjedź, proszę. Wrócimy w południe, do tego czasu zniknij.
Mam nadzieję, że weźmiesz na poważnie moją prośbę.

 Miałam odejść? Co zrobiłam źle? Czemu ta kobieta nienawidziła mnie tak mocno, żeby zostawić mi cały majątek? Zadawania nierozwiązywalnych pytań nie dało mi odpowiedzi.  Z każdą chwilą moje przeczucia stawały się coraz gorsze, musiałam jak najszybciej wydostać się z domku. Nie miałam zamiaru nic brać, wołałam nie wiedzieć, co by się stało gdybym to zrobiła. Nie mogłam ryzykować bardziej, miałam misję do wykonania. Zgarnęłam jednak kluseczki; głód nie dawał mi spokoju, a i tak pewnie inaczej by się zmarnowały. Zjadłam je szybko, rozważając plan działania.

 Po pierwsze musiałam znaleźć swoją torbę podróżną, potem odbiegnę jak najdalej od domu i dopiero wtedy rozważę kolejny krok. Dokończyłam posiłek i zmyłam po nim talerz, porządek przede wszystkim.

 Na szczęście w pierwszym pomieszczeniu, jakie odwiedziłam, skromnie umeblowanej sypialni dziecięcej znalazłam swoją torbę. Przejrzałam jej zawartość i z ulgą stwierdziłam, że nic nie zniknęło. Czas ruszać w drogę.

 Wyszłam z budynku i po raz ostatni na niego spojrzałam. Był mały, czysty i nijaki, ot kolejny dom ubogie, nijakiej rodziny. Normalnej.

 Nie wiedziałam jak to jest być normalnym, pracować rodzić się i umierać, wieść życie bez znaczenia. Nie musieć balansować na granicy dobra i zła, ciągle walczyć, oglądać śmierci bliskich. Gdybym miała wybierać zdecydowałabym się właśnie na taką rutynę, prostotę. Wybór nigdy nie należał do mnie, nawet, kiedy pozornie mogłam zdecydować, naprawdę nie miało to znaczenia. To tak jak z książkami, jedno słowo w obliczu pięciuset stron jest niczym. Nigdy nie miałam kontroli nad własnym losem, jakby moje życie zostało zaplanowane już kiedyś. Może nie jestem bez znaczenia  jak prości, normalni ludzie, ale dalej pozostaję pionkiem, w rozgrywce sił z którymi nie mogę się równać. Różnica jest drobna, ja zdaję sobie sprawę z tej wojny, prości ludzie nie.
Czas nie sprzyjałam takim rozmyślaniom, musiałam ruszać. Odwróciłam, się plecami do domu i pobiegłam przed siebie.

 Poruszałam się dużo wolniej niż przed incydentem z wronami, każdy krok sprawiał mi trudność. Nie mogłam biec po drzewach, więc musiałam poruszać się po wiejskiej drużce. Byłam blisko porażki. On by się nie poddał. Ja też nigdy więcej się poddam.  

***

 Było ciężko, powoli zaczynałam żałować, że nic nie wzięłam z domu nieznajomej, nawet okruszka! To nie była najmądrzejsza decyzja. Byłam bliska omdlenia; wyczerpanie i głód nie dawały o sobie zapomnieć, część ran otworzyła się i znów zaczęła krwawić. Szłam praktycznie bez przerwy od wielu godzin, a w krajobrazie nic się nie zmieniało. Wulkan powinien być już blisko, ale go nie widziałam, podobnie jak wioski która POWINNA znajdować się u jego podnóża. Jedynym pocieszeniem była górka przede mną, zasłaniająca mi widok. Łudziłam się, że za nią jest mój cel, normalnie mogłabym sprawdzić to Byakuganem, ale teraz nie mogłam marnować na to energii.

 Krok za krokiem, byłam bliżej Celu, każdy oddech przybliżał mnie do obudzenia Naruto. Czekałam z niecierpliwością, ale też z niepewnością. Jak On się zachowa? Może obudzi się dojrzalszy i zauważy, moje… uczucia, a wtedy. Wtedy co? Nigdy nie sięgałam wyobraźnią dalej, już to było dostatecznie nieprawdopodobne. Nie myślałam nigdy o Nim, na poważnie. To nie znaczy, że pałałam do Niego głupią, szczenięcą miłością, po prostu nie wyobrażam sobie wspólnego życia. Już przy samej, głupiej rozmowie mało nie mdleje, więc co będzie z głębszymi kontaktami? Świadomość, że może nastać taki czas w którym będzie zawsze przy mnie, będę mogła Go dotknąć, pocałować, porozmawiać z Nim w dowolnym momencie była przerażająca i piękna. Nie byłam gotowa odpowiadać na pytanie, czy tego chcę.

- Zapraszamy do gorących źródeł! Dzisiaj specjalna promocja! – Z rozmyślań wyrwał mnie głośny i radosny głos.

 Rozejrzałam się i spojrzałam prosto w oczy chłopcowi stojącemu przede mną. Dziwne, że wcześniej go nie zauważyłam, naprawdę potrzebowałam odpoczynku. Nieznajomy spojrzał na mnie pytająco i wyciągnął w moją stronę ulotkę z rabatem. Przyjrzałam mu się uważnie, wyglądał na trochę starszego ode mnie, był w miarę wysportowany, ale porównując go do takiego Lee, na pewno mu nie dorównywał. Miał ciemnobrązowe włosy i błękitne oczy, zupełnie jak On. Niczym więcej się nie wyróżniał, no może oprócz dziwnej czapki z plastikowymi kroplami.

 Przyjęłam ulotkę. Gorące źródła nie były takim złym pomysłem, musiałam odpocząć, lepiej wcześniej niż za późno. Był tylko jeden problem, na kartce nie było napisane gdzie one są.

- Przepraszam, na ulotce nie ma informacji gdzie są źródła.

 Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony i trochę skołowany.

- Nie jest to konieczne. Wszyscy w wiosce wiedzą gdzie są, nie mały za dużo gości. – Uśmiechnął się przepraszająco. – W takim razie pozwól, że cię zaprowadzę.

 Skinęłam głową przyjmując propozycje. Chłopak ruszył, a ja za nim.  Co parę sekund zerkał w moją stronę i natychmiast odwracał wzrok.

- Mieszkam tu od niedawna. – Stwierdził przerywając niezręczną ciszę. – Nie zdążyłem poznać wszystkich mieszkańców, więc założyłem, że ty też nim jestem.

 Czekał na reakcje, ale nie doczekawszy się,  znowu podjął rozmowę.

- Mogłem się domyślić, masz takie dziwne oczy. – Rzuciłam mu smutne spojrzenie, już dość nasłuchałam się o „dziwnych oczach”.

- Dziwne, ale ładne, to znaczy; nikt takich tu nie ma. – Spojrzał na mnie pytająco. – O to mi chodziło. Nie jesteś urażona?  Nie mogę zniechęcać klientów, szefowa potrąci mi z pensji.

- Nie, nie. – Naprawdę nie byłam urażona. – Po prostu nasłuchałam się dość o „dziwnych oczach”

- Tam gdzie mieszkasz, tylko ty je masz?

 Czułam, że miły nastrój naszej rozmowy zaraz zniknie i to wcale, nie z mojego powodu. Nie lubiłam mówić o swoim „Darze”, tym bardziej nowo poznanym osobom. Zmieniało to diametralnie ich stosunek do mnie, czasami na pozytywniejszy, ale w większości na pełny strachu szacunek.

- Cała moja rodzina ma takie same, ale i tak budzimy sensację. – I strach – dodałam już w myślach.

- A dlaczego takie są? – Pytania stawały się coraz bardziej bezczelne.

- To Kekkei Genkai. – Odparłam zwięźle

- To jakaś choroba genetyczna?

 To wypytywanie zaczęło mnie denerwować, zdecydowałam się powiedzieć wszystko, wtedy może uniknę kolejnego pytania.

- Tak jakby, kekkei genkai  pozwala używać specjalnych technik Występują w obrębie jednego klanu i dają unikalne zdolności. Ja dzięki Byakuganowi mogę widzieć prawię w 360 stopniach i przenikać wzrokiem przez przedmioty.  – Chłopakowi rozszerzyły się oczy, jakby ze strachu. Nie zamierzałam, jednak kończyć wykładu, chciał to ma. – Są też inne Kekkei genkai najpopularniejszy to sharingan, też technika wzrokowa. Użytkownicy mają czerwoną źrenice i jedno, dwie lub trzy czarne łezki. Na wyższym poziomie inny czarny wzór. Użytkownik ma wtedy wielką moc, może tworzyć iluzję na najwyższym poziomie.

 Zamilkłam. Chyba powiedziałam za dużo. Cholera, incydent ze zmianą nastawienia mojej wybawczyni po uzyskaniu szczątkowych informacji o moim „zawodzie” powinien mnie nauczyć milczeć. Pierwszy raz miałam problem, wynikający z powiedzenia czegoś za dużo, zwykle działało to w drugą stronę. Wojna i możliwa śmierć Naruto mnie zmieniły, stałam się bardziej otwarta.
Chłopak już na mnie nie zerkał. Szliśmy w milczeniu przez parę minut, aż w końcu zapytał, a raczej stwierdził:

- Jesteś shinobi? – Spojrzał mi w oczy, sekundę później opuścił wzrok.

  Skinęłam głową.

- Łaźnie są tam. – Wskazał dłonią budynek po prawej. – Życzę miłej zabawy. – Stwierdził oschle, jakby nagle przestał się interesować swoją posadą.

 Odszedł. Gdy zniknął za pierwszym drzewem ruszyłam do wskazanego budynku.  Coś było bardzo nie tak, miałam złe przeczucia. Czułam, że stanie się coś bardzo złego.

 Nie mogłam ulec czarnym myślą, na to będę miała czas gdy uratuje Naruto. Przynajmniej znalazłam wioskę pod wulkanem Na razie musiałam się zregenerować.

 Przyjrzałam się budynkowi przy gorących źródłach, był jasny i schludny na głównej fasadzie wisiał szyld: „ Gorące źródła pod kwitnącą wiśnią” zgodnie z nazwą przybytku w okolicy rosły drzewa o różowych listkach.

 Weszłam do środka i skierowałam się do lady gdzie stała miło wyglądająca starsza kobieta, pewnie właścicielka.

- Dzień dobry, panienko. – Zwróciła się do mnie, uprzejmie kobieta.

- Dzień dobry, chciałam skorzystać z gorących źródeł.

- Oczywiście, należy się 200 jenów. – Włożyłam dłoń do plecaka w poszukiwaniu portfela. – Nie jesteś stąd, prawda?

 Przed odpowiedzią zastanowiłam się dłuższą chwilę, instynkt podpowiadał mi, że nie powinnam mówić prawdy. Nie mogłam też udawać, że mieszkam w wiosce, staruszka na pewno znała wszystkich mieszkańców, choćby z widzenia, a ja miałam bardzo charakterystyczny wygląd.

- Podróżuję do mojej rodziny, po drugiej stronie wulkanu. – Postanowiłam upiec dwie pieczenie na jednym ogniu i dowiedzieć się gdzie znajduje się cel mojej podróży. – Niestety,  zgubiłam się i nie wiem gdzie jest wulkan.

 Kobieta spojrzała na mnie ze współczuciem i pokiwała głową, z żalem.

- Widzę, że nie wyglądasz najlepiej, musiałaś dużo przejść. – Uśmiechnęła się do mnie z życzliwością ludzi starszych. – Stawiam obiad na mój koszt! Musisz być bardzo głodna. Poproszę też Takeo, żeby pokazał ci drogę do ognistej góry, to tylko dzień drogi stąd.

- Dziękuję Pani bardzo. – Zdziwiła mnie jej troska, zaledwie w ciągu paru dni spotkałam już dwójkę nieznajomych gotowych mi pomóc.

- Szatnia jest tam. – Wskazała pomarszczoną dłonią czerwoną zasłonę z symbolem kobiecej sylwetki. – Posiłek podamy w sali gości prawe drzwi. Życzę miłego pobytu!

 Skinęłam, w dziękującym geście głową. Weszłam do pomieszczenia za zasłoną. Pokoik był mały i przytulny, na podłodze były rozłożone maty, na których stały szafki na ubrania. Całość uzupełniały misternie wykonane malowidła kwitnącej wiśni na suficie.

Róż kwiatków przypomniał mi Sakurę, w końcu jej imię oznaczało właśnie to drzewo. Ciekawe jak sobie radziła w wiosce liścia, miałam niewytłumaczalne wyrzuty sumienia, że zostawiłam ją samą. Miałam wrażenie, że tylko my rozumiemy swój ból. Obie miałyśmy zupełnie inny stosunek do dwójki młodych bohaterów niż reszta sojuszu. Populacja Shinobi traktowała ich jak wielkich  mędrców uwikłanych w trudnej relacji. Dla nas byli najbliższymi osobami spoza rodziny, ona na pewno cierpiała podwójnie, w końcu była blisko z obojgiem, ja tylko z Naruto. Nie wiem jak zmieniły się jej uczucia względem Sasuke, ale miałam pewność, że nie zniknęły. Miałam tylko nadzieję, że nie czuję się bezsilna, poznałam pełnie grozy niemożności zrobienia niczego w sprawie swoich najbliższych, nie życzyłabym takiego losu największemu wrogowi. Właśnie dlatego ruszyłam na szaloną misje ratunkową, nie mogłam dużej znieść bezczynności. Dlatego nie mogłam tracić czasu na bezsensowne rozmyślania. Wróciłam myślami do rzeczywistości.

 Spojrzałam w jedno z luster rozstawionych w pokoju, ujrzałam młodą dziewczynę z splątanymi granatowymi włosami, roziskrzonymi, dziwnymi białymi oczami. Była ubrana w zniszczoną tunikę, na nogach i rękach widziałam małe, ale głębokie ranki, ledwie zasklepione. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tak wyglądam, zniknęła cała powaga i elegancja w moim wyglądzie, nikt nie wpadł by teraz, że wywodzę się ze znamienitego rodu ekskluzywnych wojowników. Powoli, nie chcąc otworzyć ran ściągnęłam tunikę i wygładziłam palcami włosy. Zostałam w bieliźnie, dawała mi poczucie bezpieczeństwa i nie mogłam stracić okazję uprania jej. Wzięłam puszysty, biały ręcznik leżący w jednej z szafek i włożyłam do nie ubrania.

 Wyszłam przez zasłoną wymalowaną w symbole wody. Przybytek nazywał się pod kwitnącą wiśnią nie bez przyczyny, kwiaty tworzyły malowniczy baldachim różowych płatków nad gorącym źródłem. Jeziorko było przedzielone baldachimem, po drugiej stronie pewnie znajdowała się męska cześć. Z nad wody unosiła się zachęcająca para. Zziębnięta weszłam w jej obłok. Zalała mnie fala przyjemnego gorąca.

- Nie jesteś stąd. Prawda? – Usłyszałam kobiecy głos dochodzący z prawej strony, zadający to samo pytanie co właścicielka źródeł.

 Spojrzałam w stronę głosu. W wodzie siedziała ciemnoskóra młoda kobieta, mokre, czerwone włosy i żółte oczy nadawały jej tajemniczy wygląd. Miałam wrażenie, że już ją gdzieś widziałam.  Ona sprawiała wrażenie, że dobrze wie kim jestem, wpatrywała się we mnie uśmiechając się drapieżnie. Wyraźnie oczekiwała odpowiedzi.


- Z którą panną Hyuga mam do czynienia? – Spytała gdy nie uzyskała odpowiedzi na pytanie.

czwartek, 30 lipca 2015

Powrót!

Tak, tak jak się domyśliliście ( po tytule posta i tym, że się pojawił ) wróciłam z wakacji. Miesiąc poza cywilizacją, to wystarczający okres dla każdego. Nie wyklucza, to mojego następnego wyjazdu, nie mam pojęcia kiedy nastąpi. Niedługo się przeprowadzam do nowo wyremontowanego mieszkania i wyjazd, a więc i przerwa zależy do skończenia owego remontu. Nie martwcie się, wcześniej Was uprzedzę.
Nowy szablon i mały bonusik, który pojawi się w przeciągu trzech najbliższych dni są umileniami oczekiwania na nowy rozdział który opublikuję do dwóch tygodni, możliwe, że wcześniej.
PS. Możecie zgadywać o jaki bonus chodzi ;)

sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 3


 Minęłam kolejną stertę głazów, krajobraz kraju Mrozu był naprawdę monotonny. Same głazy, skały i piach tylko czasami mogłam zobaczyć samotne drzewo. Za każdym razem, gdy takie widziałam przypominałam sobie koszmar z Hanabi w roli głównej.

 Podświadomie wiedziałam, że jest bezpieczna, ale sen był żywy i pełny szczegółów, nie dało się go odróżnić od rzeczywistości. Nie mogłam przestać o nim myśleć, obsesyjnie wracałam do jego znaczenia. Wyczerpanie, odwodnienie, głód i monotonny pejzaż nie pomagały zapomnieć.

 Zerwał się wiatr. Ptaki, chyba kruki wzbiły się do lotu urozmaicając widok. Było ich mnóstwo, wielka plama czerni na niebie, leciały blisko siebie uderzając się skrzydłami. Zdawały się pochłaniać światło, zaginając przestrzeń. Zbliżały się do mnie, zaczęłam się irracjonalnie bać. Przyspieszyłam kroku. Kruki na pewno nie były zwyczajne, może to jakieś genjutsu?

 Szybko przejrzała chmarę byakugana. Ptaki nie były iluzją, jedynie nienaturalnie wielka ilość energii życiowej była podejrzana. Leciały coraz szybciej, powoli mnie doganiały.

 Zaczęłam biec, strach przerodził się w panikę. Słyszałam za plecami, co raz bliżej łopot skrzydeł. Biegłam najszybciej jak mogłam, ptaki nie dawały za wygraną. Usłyszałam skrzeczenie i krakania, musiały być już bardzo blisko.
 Poczułam pierwsze uderzenie skrzydła, pierwsze ugryzienie. Stanęłam i zasłoniłam dłońmi twarz, żeby ją uchronić. Kruki otoczyły mnie zwartym kołem. Ich pazury i dzioby zostawiały na moim ciele krwawe ślady. Zaczęłam tracić siły, niespodziewanie szybko. Upadłam. Powoli zamykały mi się oczy, świat był nieostry. Ostatnim widokiem było niebo, nieporuszone jak zawsze. Potem była już tylko ciemność.


***


Zabrali mi skrzydła i zabronili latać
Zabrali mi skrzydła, bym nie poznał świata
Zabrali mi skrzydła, bo to jedyna droga
Zabrali mi skrzydła, bym nie poznał Boga.


 Usłyszałam głęboki, kobiecy śpiew. Melodia była powolna i melancholijna, wznosiła się by potem opaść. Dziewczyna śpiewała ślicznie i czysto.
 Spróbowałam otworzyć oczy, z wielkim trudem udało mi się. Widziałam plamę czerni, obraz był zamazany. Natychmiast przypomniałam sobie o krukach, powinnam być cała pogryziona, a nic mnie nie bolało, czułam dziwne otępienie i mrowienie w całym ciele.

 Dziewczyna przerwała śpiew. Musiała się nade mną nachylić, bo dostrzegłam jej twarz. Raczej jej kontur, widziałam niewyraźną, zamazaną plamę bieli otoczoną żółtym.

 Spróbowałam się poruszyć, nic z tego. Miałam za ciężkie kończyny, jakby z ołowiu. Nie mogłam nawet ruszyć palcem.

- Wstałaś?- Usłyszałam ten sam, co wcześniej śpiewający głos. - Nie próbuj się ruszać, napar przeciw bólowy cię osłabił.

Po co mi go podano? Gdzie byłam? Kim jest? Nie mogłam zadać tych pytań kobiecie, nie byłam w stanie wypowiedzieć słowa.

- Nie bój się, zadbamy o ciebie. - Zaczęła wracać mi ostrość widzenia i dostrzegłam, że blondynka się uśmiecha. - Nie wiem, czemu te ptaszyska tak cię urządziły, wcześniej nikogo nie atakowały. - Odsunęła się ode mnie. - Muszę wyjść, za chwilę wrócę.

 Odprowadziłam wzrokiem jej sylwetkę.

 Miałam potwierdzenie, że nie wymyśliłam sobie tego ataku, tyle dobrze. Jeszcze lepiej, że powoli zaczęłam odzyskiwać czucie, zaczęło się od palców mogłam nimi delikatnie poruszać, z resztą ciała dalej nic nie mogłam zrobić.

  W miarę upływu czasu poczułam delikatne swędzenie, które przerodziło się w ból. Czułam się jakby całe ciało miałam poobijane. Spróbowałam unieść głowę. Udało się, spojrzałam w dół w stronę ciała. Widok mnie zszokował, byłam prawie cała zakrwawiona, każdy odkryty kawałek skóry szpeciły małe ranki. Na szczęście nie krwawiły, kimkolwiek była śpiewająca dziewczyna zawdzięczałam jej życie. Bez opieki medycznej z takimi rozległymi ranami wykrwawiłabym się. Zabita przez ptaki, nie wroga, nie potężnego shinobi, chorobę czy starość, ptaki. Byłabym jeszcze bardziej żałosna niż teraz.

Ciekawe, co On by na to powiedział, co by zrobił. Walczył, ja też powinnam, nie ważne, kto był wrogiem. Ptaki, shinobi czy ja sama. Nigdy więcej się nie poddam.

Spróbowałam usiąść, ciało zaprotestowało upadłam na materac. Rany bolały coraz mocniej, lek przestawał działać. Spróbowałam jeszcze raz. Z wielkim trudem udało się. Siedziałam, teraz tylko musiałam znaleźć sposób jak wstać. Spróbowałam powoli spuścić stopy na podłogę, udało się. Teraz zostało mi tylko dźwignięcie się. Z całej siły podparłam się dłońmi i pchnęłam tors w górę. Przez parę sekund zawisłam w powietrzu na wyprostowanych ramionach. Ręce zaczęły mi drżeć, nie wytrzymywały ciężaru ciała. Upadłam na zimne deski, nie miałam siły więcej wstać.

 Nagle usłyszałam dźwięk uderzenia ciężaru o ziemie. Podniosłam głowę, żeby zobaczyć, co upadło. Przede mną stała młoda kobieta, o włosach odcieniu czupryny Naruto. Na podłodze obok niej leżały pełne siatki z zakupami, pewnie to one wypadły dziewczynie z dłoni.

- Możesz mi wyjaśnić, co do cholery jasnej robisz na podłodze?! - Blondynka miała zdenerwowany głos, w trakcie mówienia oparła, oskarżającym gestem ręce na biodrach.

Podeszła do łóżka i pomagał mi z powrotem się położyć.

- Człowiek się stara, ratuje nieznajomych z łap śmierci, a żadnego szacunku w zamian nie dostaje. Ranić się jest łatwo leczyć trudniej.

 Z pokorą wysłuchałam wszystkiego, co miała do powiedzenia, w końcu uratowała mi życie.

- Ki... Kim jesteś? - Udało mi się wtrącić do jej monologu, nie było łatwo, mówienie nadal sprawiało mi trudność.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko.

- Zwykłą gospodynią domową, która zna podstawy sztuki leczenia. - Zamilkła na chwilę. - Prawdziwe pytanie brzmi, kim ty jesteś?

 Zastanawiałam się ile mogę jej powiedzieć, misja nie była tajna, kobieta uratowała mi życie, wiec nie mogłam odmówić jej udzielenia informacji.

- Hinata Hyuga, shinobi z wioski ukrytego liścia. - Uśmiech zamarł na ustach gospodyni. - Nie ma się pani, czego bać. - Dodałam szybko w odpowiedzi na grymas mojej wybawicielki.

- Spokojnie. – Stwierdziła, uśmiech powrócił na jej twarz, tym razem był sztuczny, jakby udawany. - Wiem już, czemu ptaki cię zaatakowały. Tutejsze kruki oprócz padliną żywią się też żywym ciałem, jeżeli jest w nim bardzo dużo energii życiowej. Wy, shinobi. - Wymówiła ten wyraz, jakby ze strachem lub pogardą, nie umiałam rozpoznać. - Robicie te swoje czary, do których wykorzystujecie energię życiową, którą zwiecie czakrą. - Zamilkła i podniosła głowę jakby coś usłyszała.

 Po sekundzie i ja usłyszałam dźwięk kroków. Usiadłam, bolało, ale już mniej. Spojrzałam w stronę drzwi z, zza których dochodził dźwięk. Chwilę później drzwiczki otworzyły, stanęła w nich dziewczynka, mała brunetka. Od razu pomyślałam o Hanabi, wyglądało zupełnie jak ona, niska, szczupła, brązowowłosa, tylko oczy je różniły, moja siostra miała byakugana, jej źrenice nie były widocznie, ta dziewczynka miała śliczne błękitne oczy.

- Mamo? - Spytało dziewczynka i spojrzało na mnie. - Kto to? - Nie dała czasu na odpowiedź. - Czemu ona ma takie dziwne oczy?

 Kobieta, pewnie matka dziecka, spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby milcząco oskarżała mnie o przyjście swojej córki.

- Nasz gość, kochanie. - Mówiąc to podeszła do dziewczynki i pogłaskała ją po głowie. - Ptaki ją podziobały, zostanie z nami do czasu wyzdrowienia.

 Dziewczynka zmierzyła mnie oskarżającym wzrokiem, jakiego umieją używać tylko dzieci. Po chwilowej niepewności uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła w moją stroną dłoń. Uścisnęłam ją.

- Jestem Himawari, mam 10 lat. - Przedstawiła mi się.

- Śliczne imię, zawsze lubiłam słoneczniki. - Uśmiech dziewczynki się powiększył. - Ja jestem Hinata, bardzo przypominasz mi moją siostrę, też jest taka ładna i mądra.

- Dzięki. - Gwałtownie zmieniła temat - A ile masz lat?

- 17.

- Hinata na pewno musi odpocząć, a ty masz chyba zadanie domowe, prawda?- Do rozmowy wtrąciła się matka Himawari.

 Kobieta rzuciła mi wymowne spojrzenie, jakby próbowała mi powiedzieć żebym zostawiła dziewczynkę w spokoju. Złapała córkę za dłoń i wyszły z pokoju.

- Prześpij się. - Rzuciła mi na odchodne.

  Drzwi się zamknęły i zostałam sama. Zastanawiała mnie ta nagła zmiana nastroju kobiety. Na początku naszej rozmowy odnosiła się do mnie uprzejmie, życzliwie, wręcz żartowała ze mną. Chwilę później stała się oziębła, niemiła. Każdym gestem pokazywała, że chciałaby się mnie pozbyć, ale z jakiegoś powodu nie może tego zrobić. Ciekawe, czemu nastąpiła tak gwałtowna i szybka zmiana. Pewnie miało to związek z tym, że jestem shinobi. Może kobieta się mnie bała? Nie, to raczej wykluczone, w tym stanie nawet najlepszy ninja nie mógłby jej zagrozić.

 Czułam, że wcześniej czy później znajdę odpowiedź na pytanie, czemu moja wybawicielka nie lubi shinobi. Intuicja podpowiadała mi, że nie będzie to miła informacja. Tymczasem musiałam jak najszybciej wyzdrowieć, znaleźć ten kwiatek i uratować Naruto.

 Skumulowałam czakrę, jaka mi pozostała, wokół moich dłoni pojawiła się zielona otoczka mocy. Przystawiłam ją do największej rany. Nie ważne, jakim kosztem musiałam się uleczyć. Poczułam jak gwałtownie wyciekają ze mnie resztki energii, użycie czakry nie było zbyt mądrym posunięciem…

 Cofnęłam medicjutsu, musiałam znaleźć jakiś inny sposób. Może odpoczynek nie był takim złym pomysłem? Był tylko jeden problem, bałam się zasnąć. Nie było nocy, żeby koszmary mnie nie dręczyły, lepszą opcją wydawało się nie zasypianie. Teraz, jednak nie miałam wyboru.

 Położyłam się wygodnie, zamknęłam oczy i spowolniłam oddech. Czekałam na sen.

Otworzyłam oczy, natychmiast oślepiła mnie fala jasnego światła. Otaczał mnie radosny festyn, dzieci biegały radośnie krzycząc wokół kolorowych pawilonów. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam, ale nie przeszkadzało mi to, wypełniała mnie dziwna radość.

 Poczułam delikatne szarpnięcie w okolicach dłoni. Spojrzałam tam moim oczom ukazała się mała, granatowłosa dziewczynka z białymi oczkami.

- Babciu! – Wykrzyknęło radośnie dziecko – Mogę watę cukrową? Proszę! – Zamilkła czekając na odpowiedź.

 Spodziewała się jej ode mnie? Byłam zdecydowanie za młoda, żeby być matką, a co dopiero babcią. Dziewczynka pewnie mnie z kimś pomyliła.

 Skinęłam potwierdzająco głową, musiałam udawać, że wiem, o czym mówi.

- Dzięki. – Wykrzyknęła i odbiegła w stronę pawilonów.
- Ładnie tak rozpieszczać wnuki? – Usłyszałam z zza pleców znajomy głos.

 Obróciłam się. Przede mną stała różowowłosa staruszka, uśmiechała się szeroko.

- Musiała mnie pani z kimś pomylić. – Wyjąkałam speszona.

- Aż tak stara nie jestem, żeby zapominać przyjaciół. – Przerwała na chwilę. – Może to ty zapomniałaś mnie? Co, Hinata?

 Nagle mnie olśniło, to była Sakura!

- Nigdy bym cię nie zapomniała. – Radośnie stwierdziłam. – Trochę mnie ten jarmark rozkojarzył. – Przerwałam na chwilę. – Tak w ogóle, z jakiem okazji go urządzili.

 Sakura popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Jak to, z jakiej?! – Spytała gniewnie. – Dzisiaj pięćdziesiąta rocznica zakończenia wielkiej wojny. – Posmutniała nagle. – I czterdziesta dziewiąta rocznica śmierci największych bohaterów Liścia. – Spojrzała na mnie z naganą. – Pewnych rzeczy nie powinno się zapominać.

- Ale, jak to? – Wyszeptałam.
- Nie pamiętasz już jak razem walczyli z Madarą? Jak kochałaś Naruto, a ja Sasuke? – Zamilkła na chwilę. – Teraz, kiedy obie mamy rodziny wydaję się to odległe, ale ja nigdy nie zapomnę.

- Oni zginęli?



- Nikt cię nie wini, że nie przyniosłaś antidotum. Teraz są w lepszym miejscu, i obaj spełnili swoje marzenia. – Wskazała dłonią na górę Hokage, zaraz po twarzy Piątej w skale były wyrzeźbione profile Naruto i Sasuke. Dalej była podobizna Kakashiego i paru innych mężczyzn, których nie rozpoznawałam. – Obaj dostali pośmiertny tytuł Kage. – Zamilkła i uśmiech powrócił na jej twarz. – Nie ma, co tak smucić, choć zjemy sobie watę cukrową. Kto powiedział, że staruszkom nie wolno?! – Pociągnęła mnie w stronę, w którą odbiegła mała dziewczynka, która mnie zaczepiła.

***

Mam bardzo ważną informacje, wyjeżdżam 7 lipca na cały miesiąc. W tym czasie nie ukaże się żaden rozdział. Do 4 postaram się napisać rozdział 4, ale nic nie obiecuję. 
Życzę miłych wakacji ;)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

1000 wyświetleń


Udało się! Tysiąc wyświetleń za nami. Z tej okazji parę graficzek ;)













PS. Zachęcam do komentowania, pomaga mi to szybciej napisać rozdział i daję motywacje ;)

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 2


- Wydawało mi się, że zakazałam komukolwiek tu wchodzić. - Usłyszałam wściekły głos Tsunade. 

 Kobieta stała w drzwiach i trzymała ręce na biodrach. Wyglądała na zdenerwowaną. 

- Przepraszam. - Sakura miała skruszony głos. - Nie powinnam była…

- Eh… - Hokage machnęła dłonią jakby nie obchodziły ją wytłumaczenia. - Nie ważne już. - Wyjęła z kieszeni  płaszcza małą, białą kopertę. - Mam wyniki badań. Zaraz dowiemy się, czemu się nie budzą.

 Zaczęła po cichu czytać. Czekałyśmy z Sakurą na jej relacje. 

- Cholera! - Krzyknęła wymachując pięścią.

- I co?! - Sakura chyba doszła do tych samych wniosków, co ja, wyniki były złe.

- Nic nie możemy zrobić. - Złość gwałtownie opuściła Hokage. Powrócił rozsądek. - Czakra zadziałała jak trucizna. 

- Czakra jak trucizna. Czy to możliwie?

- Czasami potężna energia tak działa. -  Kobieta zamilkła na chwilę. - Mieli za duży nagły zastrzyk czakry. Mędrzec dał im jej za dużo, a potem sami uderzyli się jeszcze większą ilością. Po za tym zderzyło się Yin i Yang. Dopóki dwa typy energii pozostaną w jednym ciele w zbyt dużych ilościach nie wybudzą się.

- Jest sposób wyciągnięcia jej? - Pytam nieśmiało.

- Bez uszkadzania ciała? - W jej głosie słychać nutki sarkazmu. - Nie, niestety. Żadna dostępna metoda nie zadziała. 

 Widziałam ból w oczach kobiety, stara się go nie pokazać. Straciła wszystkich bliskich, a teraz umiera jej przybrany wnuk. Na taką stratę nie da się uodpornić. 

- Dostępnych? Cokolwiek trzeba będzie zrobić zrobię.

- Możemy czekać na cud. - Tsunade zamknęła oczy.

- A, co ze smoczą lilią? - Odezwała się cicho Sakura.

 Hokage gwałtownie rozwarła powieki. 

- Z czym?! - Spytała głośno i gwałtownie.

- Dała mi pani do czytania książkę o roślinach leczniczych. - Wyjaśniła dziewczyna. - „ Smocza lilia słynie z możliwości usuwania nadmiaru czakry. Rośnie tylko na bogatych w minerały ziemiach.”

- Już pamiętam. Taki czerwony brzydki kwiatek. Masz niezłą pamięć. - Przerwała na sekundę. - Niestety rośnie tylko na ziemi bogate w pyły wulkaniczne. Najbliższy wulkan jest w kraju błyskawic. Za daleko. Nikogo nie wyślę na misję.

- Ja pójdę. - Mówię cichutko. Nie mam wyboru muszą walczyć.Nigdy więcej się nie poddam.

- Wykluczone! - Złość Tsunade powróciła. - Nie puszczę cię samej!

- Pozwól mi, proszę. - Spojrzałam Hokage w oczy. - On by mi zaufał.

 Wie o kim mówię, nie musiałam wymieniać imienia. Kobieta odwróciła głowę i wciągnęła powietrze.

- Musiałabyś wyruszyć jak najszybciej. - Wypuszcza zawartość płuc z głośnym świstem. - Nie zawiedź mnie. Nie zawiedź Go. - Wyciągnęła z kieszeni płaszcza kawek papieru. - Mapa, przyda ci się. Musisz dotrzeć do wulkanu. - Postukała palcem w punkt zaznaczony na mapie. - Jest tu. Pamiętaj, że szukasz małego, czerwonego kwiatka. Liczy się każda sekunda, jeśli wroga energia zrobi zbyt duże szkody w organizmie nie da się tego cofnąć. Poradzisz sobie?

- Tak. - Przytaknęłam.

- No, ja mam nadzieje! - Pomachała rękoma jakby mnie wyganiała. - Raz, raz! Czas ucieka!

 Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Odwróciłam się od niej i przytuliłam Sakurę na pożegnanie.

- Uważaj na siebie. - Wyszeptała mi do ucha.

- Pilnuj Ich. - Odpowiedziałam.

 Odwróciłam się i wyszłam zostawiając drzwi do kwiecistej komnaty szeroko otwarte. 

 Wybiegłam ze szpitala potrącając przypadkowych ludzi. Nie miałam zamiaru tracić czasu. Po chwili biegłam z pełną prędkością ulicami konohy. Mijałam w szaleńczym tempie budynki, ludzi. Skręciłam w renomowaną dzielnicę mojego klanu. Spędziłam tu całe dzieciństwo, znałam każdy zakamarek, bieg nie sprawiał mi trudności.

 Dotarłam do rodzinnej rezydencji, pchnęłam drzwi i wpadłam do środka ciężko dysząc. 

 Nie tracąc czasu przeszłam szybkim krokiem do mojego pokoju. Wyjęłam z szafy podróżny plecak i parę zwoji. Zapieczętowałam ubrania i bronie. Wyszłam z pokoju i przeszłam do kuchni. Wyjęłam z szafek przypadkowe produkty spożywcze i też je zapieczętowałam.

- Gdzie to tak się śpieszysz? - Usłyszałam za plecami głos Hanabi 

- Mam misję. Długo mnie nie będzie. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.

- Powodzenia. - Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko. - Pomóc ci?

- Ściągnij z szafy puszkę z ciasteczkami. 

 W niej przechowywaliśmy pieniądze na nagły wypadek.

 Hanabi posłusznie ściągnęła puszeczkę i podała mi ją. Wyjęłam całą sumę i włożyłam ją do portfela. Nie miałam czasu jej liczyć. Na pewno mi wystarczy, ojciec zwykle trzyma w niej pieniądze wystarczające na spokojne życie przez kilka lat. Rzadko je naruszaliśmy. Mawia, że lepiej zawsze mieć zabezpieczenie. 

Włożyłam zwoje i portfel do plecaka. 

- Szybko wracasz?

- Obiecuję, że będę na twoich urodzinach. - Hanabi urodziła się 27 czerwca, za miesiąc przypadały jej 13 urodziny.

- Trzymam za słowo. 

 Przytuliłyśmy się na pożegnanie. 

- Pożegnaj ode mnie ojca! - Krzyknęłam na przy drzwiach.

- Nie ma problemu!

 Wyszłam z domu. Zostawiłam za sobą rezydencje, odbiegłam w stronę bramy wioski. 

Minęłam zdezorientowanych strażników.Chwilę później byłam poza bramami Konohy. Nagle Uderzyła we mnie świadomość, że jestem sama. Pierwszy raz nie ma przy mnie nikogo. Jestem wolna, zdana na siebie. Jak popęłnie błąd, zginę

 Musiałam zaplanować podróż, nikt za mnie tego nie zrobi. Przystanęłam i wyciągnęłam z plecaka mapę. Musiałam przejść przez kraj Gorących Źródeł i później kraj Mrozu. Wulkan znajdował się przy granicy kraju błyskawic, niedaleko wioski ukrytej w chmurach. 

 Podróż w jedną stronę zajmie mi około 2 tygodnie, akurat tyle, żeby zdążyć na urodziny Hanabi. 

Spojrzałam po raz ostatni na wioskę liścia, mój dom. Odwróciłam spojrzenie i wskoczyłam na najbliższe drzewo rozpoczynając podróż w nieznane.


***


 Szłam już od dziewięciu dni. Powoli kończyła się żywność, na szczęście mogłam ją dokupić. Był tylko jeden problem, znajdowałam się na kompletnym odludziu. 

 Podróżowałam drogą, która zdawała się nie mieć końca, wokoło mnie nie było żywej duszy.  Według mapy niedaleko była wioska. Niczego, jednak nie widziałam. Albo ja byłam ślepa albo mapa niedokładna. Stawiałam na to drugie.

Dla pewności przeczesałam teren byakuganem. Z każdym treningiem zwiększały mi się umiejętności, jednak dalej nie byłam w stanie widzieć dalej niż 20 kilometrów. W promieniu tej odległości nie było nikogo. Byłam zdana na siebie.  Nie było sensu dalej dzisiaj iść, ściemniało się, a ja nie odpoczywałam od dłuższego czasu. 

 Znalazłam doskonałe miejsce na obóz, małą jaskinie ukrytą pod stertą głazów. Weszłam do niej i zrzuciłam plecak na ziemię. Na szczęście była dostatecznie wysoka, żeby stać wyprostowanym nie dotykając głową sufitu. 

 Ułożyłam z zebranych wcześniej gałęzi mały stosik. Związałam pieczęcie. Szybkim Jutsu stylu ognia zapaliłam ognisko. W pobliżu nie było nikogo, wiec mogłam pozwolić sobie na dym. 
 Wyciągnęłam zwoje z plecaka i odpieczętowałam jedzenie. Zostało mi już tylko suszone mięso, ale przynajmniej mogłam ogrzać się przy ogniu. Nie było źle.  

 Mogłam być z siebie dumna, tak po prostu. Wyruszyłam samotnie na trudną misję, która zaważy na życiu Naruto. Nagle dotarła do mnie świadomość, że po raz pierwszy to ja Go ocalę. Nie mogę przegrać muszę wykorzystać szansę. Dam radę, nigdy więcej nie poddam się. Z wojowniczymi myślami powoli zasypiałam przy ogniu.  


 Otworzyłam gwałtownie oczy. Byłam w środku lasu. Nie mogłam się ruszać, czułam jak moje włosy delikatnie szarpie wiatr, nogi miałam wrośnięte w ziemi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jestem drzewem. Nie wiedziałam jak to możliwe, ale rosłam sobie w środku lasu. Czułam każdy liść z osobna i wszystkie razem. Wypełniała mnie potężna energia, moc przyrody. Czułam, że mogę wszystko. 

 Poczułam ból, obezwładniający i nagły. W jedną z moich gałęzi z wielką siłą wbił się kunai. Posiadaczem broni był zamaskowany, ubrany w czarny płaszcz z czerwonymi chmurkami, shinobi. Nie ja, jednak byłam jego celem. Przy moim pniu stała dziewczynka. Mała brunetka z białymi oczkami, krwawiła z wielu ran, ledwo trzymała się na nogach. Ciosu uniknęła cudem, odskoczyła do tyłu i zderzyła się z drzewem, ze mną. W jednej sekundzie rozpoznałam dziewczynkę, Hanabi. Nie mogłam nic zrobić, krzyczałam, ale nikt nie słyszał mojego krzyku.

 Wróg zaatakował. Wyprowadzał cios za ciosem. W jego ruchach była rzadko spotykana gracja. Każde uderzenie było finezyjne, jakby dokładnie zaplanował każdą sekundę ruchu. Było widać, że nie jest przypadkowym zbójem. Hanabi nie miała szans. Próbowała parować ciosy, jednak wróg był dla niej za szybki. Raz po raz jego pięści w nią uderzały i popychały na pień. 

Hanabi nie miała szans, nie ważne, co zrobi przegra. Mogłaby się poddać, uniknąć niepotrzebnego bólu, jednak nie zrobiła tego. Walczyła dzielnie z całych sił. Mężczyzna zaczął się śmiać, kpił sobie z odwagi dziewczynki. Jego uderzenia stały się brutalniejsze, silniejsze. Przebił się przez obronę Hanabi i zadał jej ostateczny cios. Siła ataku odrzuciła ją do tyłu, na pień. Uderzyła we mnie z głośnym hukiem. Powoli zsuwała się po korzę, w końcu upadła na ściółkę leśną.

- No, w końcu. - Stwierdził zamaskowany shinobi wyjmując katane z pochwy przy pasie.

 Nie mogłam nic zrobić, jedynie patrzeć. W środku krzyczałam rozpaczliwie, ale żaden dźwięk nie zakłócał ciszy. 

 Wróg uniósł miecz nad Hanabi. Opuścił go ze świstem. Rozległ się obrzydliwy dźwięk rozcinanego ciała. Pień splamiła krew niewinnego dziecka. Mojej siostry. Przyglądałam się jak wydaję ostatnie tchnienie. Zamknęła oczka, na jej buzi pojawił się psotliwy uśmieszek. Jej serce stanęło. 

 Nic nie mogłam zrobić. Zawszę tylko patrzę. Nic nie mogę poradzić na śmierć bliskich. Kto jeszcze musi zginąć żebym coś zrobiła? 

 Wróg w stroju akatsuki odszedł uśmiechając się pod nosem. Ciało Hanabi leży na moich korzeniach. Na buzi ma wieczny psotny uśmiech. Śmierć dzieci jest jedną z niewielu rzeczy, do których nie da się przyzwyczaić. Dziecko na zawsze pozostanie dzieckiem. Nigdy nie zasmakuję dorosłości, pocałunków, odpowiedzialności za własny los. Pozostanie tylko maleńkim ciałkiem, które kiedyś zostanie zapomniane. Krzyczałam, nikt nie słyszał.

Zmieniłam formę, znów byłam sobą. Podbiegłam do ciała siostry i je przytuliłam. Już nigdy nie usłyszę jej śmiechu, nie zobaczę jej oczu, nie dotknę ciepłych policzków. Zostałam sama. Mama, Neji, Hanabi, Naruto. Wszyscy mnie opuścili. Czułam łzy na policzkach, byłam sama. 

Opuściłam Hanabi na ziemie. Podeszłam do drzewa, którym kiedyś byłam, wyciągnęłam kunai z gałęzi. Obróciłam go ostrzem w swoją stronę. Usiadłam opierając się o pień, ściółka była mokra od krwi. Pogłaskałam włosy Hanabi uśmiechając się przepraszająco. Wzięłam zamach, jednym szybkim ruchem dźgnełąm się w brzuch. 

Otwarłam gwałtownie oczy, obudziłam się dysząc. 

- To tylko sen. - Uspokoiłam się. - Hanabi jest bezpieczna, w domu.

 Usiadłam. Ognisko wygasło, pozostała po nim tylko kupka popiołu. Wstawał nowy dzień, słońce rozświetliło mrok.

Zapowiadał się piękny poranek. Uspokoiłam się, nic nie groziło Hanabi, jest bezpieczna. Mam misję do wykonania, nic mnie nie powstrzyma, nawet koszmary.

Nie mogłam marnować czasu na niepotrzebne rozmyślanie. Czas wyruszyć w nieznane.


Obserwatorzy