sobota, 27 czerwca 2015

Rozdział 3


 Minęłam kolejną stertę głazów, krajobraz kraju Mrozu był naprawdę monotonny. Same głazy, skały i piach tylko czasami mogłam zobaczyć samotne drzewo. Za każdym razem, gdy takie widziałam przypominałam sobie koszmar z Hanabi w roli głównej.

 Podświadomie wiedziałam, że jest bezpieczna, ale sen był żywy i pełny szczegółów, nie dało się go odróżnić od rzeczywistości. Nie mogłam przestać o nim myśleć, obsesyjnie wracałam do jego znaczenia. Wyczerpanie, odwodnienie, głód i monotonny pejzaż nie pomagały zapomnieć.

 Zerwał się wiatr. Ptaki, chyba kruki wzbiły się do lotu urozmaicając widok. Było ich mnóstwo, wielka plama czerni na niebie, leciały blisko siebie uderzając się skrzydłami. Zdawały się pochłaniać światło, zaginając przestrzeń. Zbliżały się do mnie, zaczęłam się irracjonalnie bać. Przyspieszyłam kroku. Kruki na pewno nie były zwyczajne, może to jakieś genjutsu?

 Szybko przejrzała chmarę byakugana. Ptaki nie były iluzją, jedynie nienaturalnie wielka ilość energii życiowej była podejrzana. Leciały coraz szybciej, powoli mnie doganiały.

 Zaczęłam biec, strach przerodził się w panikę. Słyszałam za plecami, co raz bliżej łopot skrzydeł. Biegłam najszybciej jak mogłam, ptaki nie dawały za wygraną. Usłyszałam skrzeczenie i krakania, musiały być już bardzo blisko.
 Poczułam pierwsze uderzenie skrzydła, pierwsze ugryzienie. Stanęłam i zasłoniłam dłońmi twarz, żeby ją uchronić. Kruki otoczyły mnie zwartym kołem. Ich pazury i dzioby zostawiały na moim ciele krwawe ślady. Zaczęłam tracić siły, niespodziewanie szybko. Upadłam. Powoli zamykały mi się oczy, świat był nieostry. Ostatnim widokiem było niebo, nieporuszone jak zawsze. Potem była już tylko ciemność.


***


Zabrali mi skrzydła i zabronili latać
Zabrali mi skrzydła, bym nie poznał świata
Zabrali mi skrzydła, bo to jedyna droga
Zabrali mi skrzydła, bym nie poznał Boga.


 Usłyszałam głęboki, kobiecy śpiew. Melodia była powolna i melancholijna, wznosiła się by potem opaść. Dziewczyna śpiewała ślicznie i czysto.
 Spróbowałam otworzyć oczy, z wielkim trudem udało mi się. Widziałam plamę czerni, obraz był zamazany. Natychmiast przypomniałam sobie o krukach, powinnam być cała pogryziona, a nic mnie nie bolało, czułam dziwne otępienie i mrowienie w całym ciele.

 Dziewczyna przerwała śpiew. Musiała się nade mną nachylić, bo dostrzegłam jej twarz. Raczej jej kontur, widziałam niewyraźną, zamazaną plamę bieli otoczoną żółtym.

 Spróbowałam się poruszyć, nic z tego. Miałam za ciężkie kończyny, jakby z ołowiu. Nie mogłam nawet ruszyć palcem.

- Wstałaś?- Usłyszałam ten sam, co wcześniej śpiewający głos. - Nie próbuj się ruszać, napar przeciw bólowy cię osłabił.

Po co mi go podano? Gdzie byłam? Kim jest? Nie mogłam zadać tych pytań kobiecie, nie byłam w stanie wypowiedzieć słowa.

- Nie bój się, zadbamy o ciebie. - Zaczęła wracać mi ostrość widzenia i dostrzegłam, że blondynka się uśmiecha. - Nie wiem, czemu te ptaszyska tak cię urządziły, wcześniej nikogo nie atakowały. - Odsunęła się ode mnie. - Muszę wyjść, za chwilę wrócę.

 Odprowadziłam wzrokiem jej sylwetkę.

 Miałam potwierdzenie, że nie wymyśliłam sobie tego ataku, tyle dobrze. Jeszcze lepiej, że powoli zaczęłam odzyskiwać czucie, zaczęło się od palców mogłam nimi delikatnie poruszać, z resztą ciała dalej nic nie mogłam zrobić.

  W miarę upływu czasu poczułam delikatne swędzenie, które przerodziło się w ból. Czułam się jakby całe ciało miałam poobijane. Spróbowałam unieść głowę. Udało się, spojrzałam w dół w stronę ciała. Widok mnie zszokował, byłam prawie cała zakrwawiona, każdy odkryty kawałek skóry szpeciły małe ranki. Na szczęście nie krwawiły, kimkolwiek była śpiewająca dziewczyna zawdzięczałam jej życie. Bez opieki medycznej z takimi rozległymi ranami wykrwawiłabym się. Zabita przez ptaki, nie wroga, nie potężnego shinobi, chorobę czy starość, ptaki. Byłabym jeszcze bardziej żałosna niż teraz.

Ciekawe, co On by na to powiedział, co by zrobił. Walczył, ja też powinnam, nie ważne, kto był wrogiem. Ptaki, shinobi czy ja sama. Nigdy więcej się nie poddam.

Spróbowałam usiąść, ciało zaprotestowało upadłam na materac. Rany bolały coraz mocniej, lek przestawał działać. Spróbowałam jeszcze raz. Z wielkim trudem udało się. Siedziałam, teraz tylko musiałam znaleźć sposób jak wstać. Spróbowałam powoli spuścić stopy na podłogę, udało się. Teraz zostało mi tylko dźwignięcie się. Z całej siły podparłam się dłońmi i pchnęłam tors w górę. Przez parę sekund zawisłam w powietrzu na wyprostowanych ramionach. Ręce zaczęły mi drżeć, nie wytrzymywały ciężaru ciała. Upadłam na zimne deski, nie miałam siły więcej wstać.

 Nagle usłyszałam dźwięk uderzenia ciężaru o ziemie. Podniosłam głowę, żeby zobaczyć, co upadło. Przede mną stała młoda kobieta, o włosach odcieniu czupryny Naruto. Na podłodze obok niej leżały pełne siatki z zakupami, pewnie to one wypadły dziewczynie z dłoni.

- Możesz mi wyjaśnić, co do cholery jasnej robisz na podłodze?! - Blondynka miała zdenerwowany głos, w trakcie mówienia oparła, oskarżającym gestem ręce na biodrach.

Podeszła do łóżka i pomagał mi z powrotem się położyć.

- Człowiek się stara, ratuje nieznajomych z łap śmierci, a żadnego szacunku w zamian nie dostaje. Ranić się jest łatwo leczyć trudniej.

 Z pokorą wysłuchałam wszystkiego, co miała do powiedzenia, w końcu uratowała mi życie.

- Ki... Kim jesteś? - Udało mi się wtrącić do jej monologu, nie było łatwo, mówienie nadal sprawiało mi trudność.

Kobieta uśmiechnęła się szeroko.

- Zwykłą gospodynią domową, która zna podstawy sztuki leczenia. - Zamilkła na chwilę. - Prawdziwe pytanie brzmi, kim ty jesteś?

 Zastanawiałam się ile mogę jej powiedzieć, misja nie była tajna, kobieta uratowała mi życie, wiec nie mogłam odmówić jej udzielenia informacji.

- Hinata Hyuga, shinobi z wioski ukrytego liścia. - Uśmiech zamarł na ustach gospodyni. - Nie ma się pani, czego bać. - Dodałam szybko w odpowiedzi na grymas mojej wybawicielki.

- Spokojnie. – Stwierdziła, uśmiech powrócił na jej twarz, tym razem był sztuczny, jakby udawany. - Wiem już, czemu ptaki cię zaatakowały. Tutejsze kruki oprócz padliną żywią się też żywym ciałem, jeżeli jest w nim bardzo dużo energii życiowej. Wy, shinobi. - Wymówiła ten wyraz, jakby ze strachem lub pogardą, nie umiałam rozpoznać. - Robicie te swoje czary, do których wykorzystujecie energię życiową, którą zwiecie czakrą. - Zamilkła i podniosła głowę jakby coś usłyszała.

 Po sekundzie i ja usłyszałam dźwięk kroków. Usiadłam, bolało, ale już mniej. Spojrzałam w stronę drzwi z, zza których dochodził dźwięk. Chwilę później drzwiczki otworzyły, stanęła w nich dziewczynka, mała brunetka. Od razu pomyślałam o Hanabi, wyglądało zupełnie jak ona, niska, szczupła, brązowowłosa, tylko oczy je różniły, moja siostra miała byakugana, jej źrenice nie były widocznie, ta dziewczynka miała śliczne błękitne oczy.

- Mamo? - Spytało dziewczynka i spojrzało na mnie. - Kto to? - Nie dała czasu na odpowiedź. - Czemu ona ma takie dziwne oczy?

 Kobieta, pewnie matka dziecka, spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby milcząco oskarżała mnie o przyjście swojej córki.

- Nasz gość, kochanie. - Mówiąc to podeszła do dziewczynki i pogłaskała ją po głowie. - Ptaki ją podziobały, zostanie z nami do czasu wyzdrowienia.

 Dziewczynka zmierzyła mnie oskarżającym wzrokiem, jakiego umieją używać tylko dzieci. Po chwilowej niepewności uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła w moją stroną dłoń. Uścisnęłam ją.

- Jestem Himawari, mam 10 lat. - Przedstawiła mi się.

- Śliczne imię, zawsze lubiłam słoneczniki. - Uśmiech dziewczynki się powiększył. - Ja jestem Hinata, bardzo przypominasz mi moją siostrę, też jest taka ładna i mądra.

- Dzięki. - Gwałtownie zmieniła temat - A ile masz lat?

- 17.

- Hinata na pewno musi odpocząć, a ty masz chyba zadanie domowe, prawda?- Do rozmowy wtrąciła się matka Himawari.

 Kobieta rzuciła mi wymowne spojrzenie, jakby próbowała mi powiedzieć żebym zostawiła dziewczynkę w spokoju. Złapała córkę za dłoń i wyszły z pokoju.

- Prześpij się. - Rzuciła mi na odchodne.

  Drzwi się zamknęły i zostałam sama. Zastanawiała mnie ta nagła zmiana nastroju kobiety. Na początku naszej rozmowy odnosiła się do mnie uprzejmie, życzliwie, wręcz żartowała ze mną. Chwilę później stała się oziębła, niemiła. Każdym gestem pokazywała, że chciałaby się mnie pozbyć, ale z jakiegoś powodu nie może tego zrobić. Ciekawe, czemu nastąpiła tak gwałtowna i szybka zmiana. Pewnie miało to związek z tym, że jestem shinobi. Może kobieta się mnie bała? Nie, to raczej wykluczone, w tym stanie nawet najlepszy ninja nie mógłby jej zagrozić.

 Czułam, że wcześniej czy później znajdę odpowiedź na pytanie, czemu moja wybawicielka nie lubi shinobi. Intuicja podpowiadała mi, że nie będzie to miła informacja. Tymczasem musiałam jak najszybciej wyzdrowieć, znaleźć ten kwiatek i uratować Naruto.

 Skumulowałam czakrę, jaka mi pozostała, wokół moich dłoni pojawiła się zielona otoczka mocy. Przystawiłam ją do największej rany. Nie ważne, jakim kosztem musiałam się uleczyć. Poczułam jak gwałtownie wyciekają ze mnie resztki energii, użycie czakry nie było zbyt mądrym posunięciem…

 Cofnęłam medicjutsu, musiałam znaleźć jakiś inny sposób. Może odpoczynek nie był takim złym pomysłem? Był tylko jeden problem, bałam się zasnąć. Nie było nocy, żeby koszmary mnie nie dręczyły, lepszą opcją wydawało się nie zasypianie. Teraz, jednak nie miałam wyboru.

 Położyłam się wygodnie, zamknęłam oczy i spowolniłam oddech. Czekałam na sen.

Otworzyłam oczy, natychmiast oślepiła mnie fala jasnego światła. Otaczał mnie radosny festyn, dzieci biegały radośnie krzycząc wokół kolorowych pawilonów. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam, ale nie przeszkadzało mi to, wypełniała mnie dziwna radość.

 Poczułam delikatne szarpnięcie w okolicach dłoni. Spojrzałam tam moim oczom ukazała się mała, granatowłosa dziewczynka z białymi oczkami.

- Babciu! – Wykrzyknęło radośnie dziecko – Mogę watę cukrową? Proszę! – Zamilkła czekając na odpowiedź.

 Spodziewała się jej ode mnie? Byłam zdecydowanie za młoda, żeby być matką, a co dopiero babcią. Dziewczynka pewnie mnie z kimś pomyliła.

 Skinęłam potwierdzająco głową, musiałam udawać, że wiem, o czym mówi.

- Dzięki. – Wykrzyknęła i odbiegła w stronę pawilonów.
- Ładnie tak rozpieszczać wnuki? – Usłyszałam z zza pleców znajomy głos.

 Obróciłam się. Przede mną stała różowowłosa staruszka, uśmiechała się szeroko.

- Musiała mnie pani z kimś pomylić. – Wyjąkałam speszona.

- Aż tak stara nie jestem, żeby zapominać przyjaciół. – Przerwała na chwilę. – Może to ty zapomniałaś mnie? Co, Hinata?

 Nagle mnie olśniło, to była Sakura!

- Nigdy bym cię nie zapomniała. – Radośnie stwierdziłam. – Trochę mnie ten jarmark rozkojarzył. – Przerwałam na chwilę. – Tak w ogóle, z jakiem okazji go urządzili.

 Sakura popatrzyła na mnie zdziwiona.

- Jak to, z jakiej?! – Spytała gniewnie. – Dzisiaj pięćdziesiąta rocznica zakończenia wielkiej wojny. – Posmutniała nagle. – I czterdziesta dziewiąta rocznica śmierci największych bohaterów Liścia. – Spojrzała na mnie z naganą. – Pewnych rzeczy nie powinno się zapominać.

- Ale, jak to? – Wyszeptałam.
- Nie pamiętasz już jak razem walczyli z Madarą? Jak kochałaś Naruto, a ja Sasuke? – Zamilkła na chwilę. – Teraz, kiedy obie mamy rodziny wydaję się to odległe, ale ja nigdy nie zapomnę.

- Oni zginęli?



- Nikt cię nie wini, że nie przyniosłaś antidotum. Teraz są w lepszym miejscu, i obaj spełnili swoje marzenia. – Wskazała dłonią na górę Hokage, zaraz po twarzy Piątej w skale były wyrzeźbione profile Naruto i Sasuke. Dalej była podobizna Kakashiego i paru innych mężczyzn, których nie rozpoznawałam. – Obaj dostali pośmiertny tytuł Kage. – Zamilkła i uśmiech powrócił na jej twarz. – Nie ma, co tak smucić, choć zjemy sobie watę cukrową. Kto powiedział, że staruszkom nie wolno?! – Pociągnęła mnie w stronę, w którą odbiegła mała dziewczynka, która mnie zaczepiła.

***

Mam bardzo ważną informacje, wyjeżdżam 7 lipca na cały miesiąc. W tym czasie nie ukaże się żaden rozdział. Do 4 postaram się napisać rozdział 4, ale nic nie obiecuję. 
Życzę miłych wakacji ;)

poniedziałek, 22 czerwca 2015

1000 wyświetleń


Udało się! Tysiąc wyświetleń za nami. Z tej okazji parę graficzek ;)













PS. Zachęcam do komentowania, pomaga mi to szybciej napisać rozdział i daję motywacje ;)

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 2


- Wydawało mi się, że zakazałam komukolwiek tu wchodzić. - Usłyszałam wściekły głos Tsunade. 

 Kobieta stała w drzwiach i trzymała ręce na biodrach. Wyglądała na zdenerwowaną. 

- Przepraszam. - Sakura miała skruszony głos. - Nie powinnam była…

- Eh… - Hokage machnęła dłonią jakby nie obchodziły ją wytłumaczenia. - Nie ważne już. - Wyjęła z kieszeni  płaszcza małą, białą kopertę. - Mam wyniki badań. Zaraz dowiemy się, czemu się nie budzą.

 Zaczęła po cichu czytać. Czekałyśmy z Sakurą na jej relacje. 

- Cholera! - Krzyknęła wymachując pięścią.

- I co?! - Sakura chyba doszła do tych samych wniosków, co ja, wyniki były złe.

- Nic nie możemy zrobić. - Złość gwałtownie opuściła Hokage. Powrócił rozsądek. - Czakra zadziałała jak trucizna. 

- Czakra jak trucizna. Czy to możliwie?

- Czasami potężna energia tak działa. -  Kobieta zamilkła na chwilę. - Mieli za duży nagły zastrzyk czakry. Mędrzec dał im jej za dużo, a potem sami uderzyli się jeszcze większą ilością. Po za tym zderzyło się Yin i Yang. Dopóki dwa typy energii pozostaną w jednym ciele w zbyt dużych ilościach nie wybudzą się.

- Jest sposób wyciągnięcia jej? - Pytam nieśmiało.

- Bez uszkadzania ciała? - W jej głosie słychać nutki sarkazmu. - Nie, niestety. Żadna dostępna metoda nie zadziała. 

 Widziałam ból w oczach kobiety, stara się go nie pokazać. Straciła wszystkich bliskich, a teraz umiera jej przybrany wnuk. Na taką stratę nie da się uodpornić. 

- Dostępnych? Cokolwiek trzeba będzie zrobić zrobię.

- Możemy czekać na cud. - Tsunade zamknęła oczy.

- A, co ze smoczą lilią? - Odezwała się cicho Sakura.

 Hokage gwałtownie rozwarła powieki. 

- Z czym?! - Spytała głośno i gwałtownie.

- Dała mi pani do czytania książkę o roślinach leczniczych. - Wyjaśniła dziewczyna. - „ Smocza lilia słynie z możliwości usuwania nadmiaru czakry. Rośnie tylko na bogatych w minerały ziemiach.”

- Już pamiętam. Taki czerwony brzydki kwiatek. Masz niezłą pamięć. - Przerwała na sekundę. - Niestety rośnie tylko na ziemi bogate w pyły wulkaniczne. Najbliższy wulkan jest w kraju błyskawic. Za daleko. Nikogo nie wyślę na misję.

- Ja pójdę. - Mówię cichutko. Nie mam wyboru muszą walczyć.Nigdy więcej się nie poddam.

- Wykluczone! - Złość Tsunade powróciła. - Nie puszczę cię samej!

- Pozwól mi, proszę. - Spojrzałam Hokage w oczy. - On by mi zaufał.

 Wie o kim mówię, nie musiałam wymieniać imienia. Kobieta odwróciła głowę i wciągnęła powietrze.

- Musiałabyś wyruszyć jak najszybciej. - Wypuszcza zawartość płuc z głośnym świstem. - Nie zawiedź mnie. Nie zawiedź Go. - Wyciągnęła z kieszeni płaszcza kawek papieru. - Mapa, przyda ci się. Musisz dotrzeć do wulkanu. - Postukała palcem w punkt zaznaczony na mapie. - Jest tu. Pamiętaj, że szukasz małego, czerwonego kwiatka. Liczy się każda sekunda, jeśli wroga energia zrobi zbyt duże szkody w organizmie nie da się tego cofnąć. Poradzisz sobie?

- Tak. - Przytaknęłam.

- No, ja mam nadzieje! - Pomachała rękoma jakby mnie wyganiała. - Raz, raz! Czas ucieka!

 Uśmiechnęłam się w odpowiedzi. Odwróciłam się od niej i przytuliłam Sakurę na pożegnanie.

- Uważaj na siebie. - Wyszeptała mi do ucha.

- Pilnuj Ich. - Odpowiedziałam.

 Odwróciłam się i wyszłam zostawiając drzwi do kwiecistej komnaty szeroko otwarte. 

 Wybiegłam ze szpitala potrącając przypadkowych ludzi. Nie miałam zamiaru tracić czasu. Po chwili biegłam z pełną prędkością ulicami konohy. Mijałam w szaleńczym tempie budynki, ludzi. Skręciłam w renomowaną dzielnicę mojego klanu. Spędziłam tu całe dzieciństwo, znałam każdy zakamarek, bieg nie sprawiał mi trudności.

 Dotarłam do rodzinnej rezydencji, pchnęłam drzwi i wpadłam do środka ciężko dysząc. 

 Nie tracąc czasu przeszłam szybkim krokiem do mojego pokoju. Wyjęłam z szafy podróżny plecak i parę zwoji. Zapieczętowałam ubrania i bronie. Wyszłam z pokoju i przeszłam do kuchni. Wyjęłam z szafek przypadkowe produkty spożywcze i też je zapieczętowałam.

- Gdzie to tak się śpieszysz? - Usłyszałam za plecami głos Hanabi 

- Mam misję. Długo mnie nie będzie. - Uśmiechnęłam się przepraszająco.

- Powodzenia. - Dziewczynka uśmiechnęła się szeroko. - Pomóc ci?

- Ściągnij z szafy puszkę z ciasteczkami. 

 W niej przechowywaliśmy pieniądze na nagły wypadek.

 Hanabi posłusznie ściągnęła puszeczkę i podała mi ją. Wyjęłam całą sumę i włożyłam ją do portfela. Nie miałam czasu jej liczyć. Na pewno mi wystarczy, ojciec zwykle trzyma w niej pieniądze wystarczające na spokojne życie przez kilka lat. Rzadko je naruszaliśmy. Mawia, że lepiej zawsze mieć zabezpieczenie. 

Włożyłam zwoje i portfel do plecaka. 

- Szybko wracasz?

- Obiecuję, że będę na twoich urodzinach. - Hanabi urodziła się 27 czerwca, za miesiąc przypadały jej 13 urodziny.

- Trzymam za słowo. 

 Przytuliłyśmy się na pożegnanie. 

- Pożegnaj ode mnie ojca! - Krzyknęłam na przy drzwiach.

- Nie ma problemu!

 Wyszłam z domu. Zostawiłam za sobą rezydencje, odbiegłam w stronę bramy wioski. 

Minęłam zdezorientowanych strażników.Chwilę później byłam poza bramami Konohy. Nagle Uderzyła we mnie świadomość, że jestem sama. Pierwszy raz nie ma przy mnie nikogo. Jestem wolna, zdana na siebie. Jak popęłnie błąd, zginę

 Musiałam zaplanować podróż, nikt za mnie tego nie zrobi. Przystanęłam i wyciągnęłam z plecaka mapę. Musiałam przejść przez kraj Gorących Źródeł i później kraj Mrozu. Wulkan znajdował się przy granicy kraju błyskawic, niedaleko wioski ukrytej w chmurach. 

 Podróż w jedną stronę zajmie mi około 2 tygodnie, akurat tyle, żeby zdążyć na urodziny Hanabi. 

Spojrzałam po raz ostatni na wioskę liścia, mój dom. Odwróciłam spojrzenie i wskoczyłam na najbliższe drzewo rozpoczynając podróż w nieznane.


***


 Szłam już od dziewięciu dni. Powoli kończyła się żywność, na szczęście mogłam ją dokupić. Był tylko jeden problem, znajdowałam się na kompletnym odludziu. 

 Podróżowałam drogą, która zdawała się nie mieć końca, wokoło mnie nie było żywej duszy.  Według mapy niedaleko była wioska. Niczego, jednak nie widziałam. Albo ja byłam ślepa albo mapa niedokładna. Stawiałam na to drugie.

Dla pewności przeczesałam teren byakuganem. Z każdym treningiem zwiększały mi się umiejętności, jednak dalej nie byłam w stanie widzieć dalej niż 20 kilometrów. W promieniu tej odległości nie było nikogo. Byłam zdana na siebie.  Nie było sensu dalej dzisiaj iść, ściemniało się, a ja nie odpoczywałam od dłuższego czasu. 

 Znalazłam doskonałe miejsce na obóz, małą jaskinie ukrytą pod stertą głazów. Weszłam do niej i zrzuciłam plecak na ziemię. Na szczęście była dostatecznie wysoka, żeby stać wyprostowanym nie dotykając głową sufitu. 

 Ułożyłam z zebranych wcześniej gałęzi mały stosik. Związałam pieczęcie. Szybkim Jutsu stylu ognia zapaliłam ognisko. W pobliżu nie było nikogo, wiec mogłam pozwolić sobie na dym. 
 Wyciągnęłam zwoje z plecaka i odpieczętowałam jedzenie. Zostało mi już tylko suszone mięso, ale przynajmniej mogłam ogrzać się przy ogniu. Nie było źle.  

 Mogłam być z siebie dumna, tak po prostu. Wyruszyłam samotnie na trudną misję, która zaważy na życiu Naruto. Nagle dotarła do mnie świadomość, że po raz pierwszy to ja Go ocalę. Nie mogę przegrać muszę wykorzystać szansę. Dam radę, nigdy więcej nie poddam się. Z wojowniczymi myślami powoli zasypiałam przy ogniu.  


 Otworzyłam gwałtownie oczy. Byłam w środku lasu. Nie mogłam się ruszać, czułam jak moje włosy delikatnie szarpie wiatr, nogi miałam wrośnięte w ziemi. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jestem drzewem. Nie wiedziałam jak to możliwe, ale rosłam sobie w środku lasu. Czułam każdy liść z osobna i wszystkie razem. Wypełniała mnie potężna energia, moc przyrody. Czułam, że mogę wszystko. 

 Poczułam ból, obezwładniający i nagły. W jedną z moich gałęzi z wielką siłą wbił się kunai. Posiadaczem broni był zamaskowany, ubrany w czarny płaszcz z czerwonymi chmurkami, shinobi. Nie ja, jednak byłam jego celem. Przy moim pniu stała dziewczynka. Mała brunetka z białymi oczkami, krwawiła z wielu ran, ledwo trzymała się na nogach. Ciosu uniknęła cudem, odskoczyła do tyłu i zderzyła się z drzewem, ze mną. W jednej sekundzie rozpoznałam dziewczynkę, Hanabi. Nie mogłam nic zrobić, krzyczałam, ale nikt nie słyszał mojego krzyku.

 Wróg zaatakował. Wyprowadzał cios za ciosem. W jego ruchach była rzadko spotykana gracja. Każde uderzenie było finezyjne, jakby dokładnie zaplanował każdą sekundę ruchu. Było widać, że nie jest przypadkowym zbójem. Hanabi nie miała szans. Próbowała parować ciosy, jednak wróg był dla niej za szybki. Raz po raz jego pięści w nią uderzały i popychały na pień. 

Hanabi nie miała szans, nie ważne, co zrobi przegra. Mogłaby się poddać, uniknąć niepotrzebnego bólu, jednak nie zrobiła tego. Walczyła dzielnie z całych sił. Mężczyzna zaczął się śmiać, kpił sobie z odwagi dziewczynki. Jego uderzenia stały się brutalniejsze, silniejsze. Przebił się przez obronę Hanabi i zadał jej ostateczny cios. Siła ataku odrzuciła ją do tyłu, na pień. Uderzyła we mnie z głośnym hukiem. Powoli zsuwała się po korzę, w końcu upadła na ściółkę leśną.

- No, w końcu. - Stwierdził zamaskowany shinobi wyjmując katane z pochwy przy pasie.

 Nie mogłam nic zrobić, jedynie patrzeć. W środku krzyczałam rozpaczliwie, ale żaden dźwięk nie zakłócał ciszy. 

 Wróg uniósł miecz nad Hanabi. Opuścił go ze świstem. Rozległ się obrzydliwy dźwięk rozcinanego ciała. Pień splamiła krew niewinnego dziecka. Mojej siostry. Przyglądałam się jak wydaję ostatnie tchnienie. Zamknęła oczka, na jej buzi pojawił się psotliwy uśmieszek. Jej serce stanęło. 

 Nic nie mogłam zrobić. Zawszę tylko patrzę. Nic nie mogę poradzić na śmierć bliskich. Kto jeszcze musi zginąć żebym coś zrobiła? 

 Wróg w stroju akatsuki odszedł uśmiechając się pod nosem. Ciało Hanabi leży na moich korzeniach. Na buzi ma wieczny psotny uśmiech. Śmierć dzieci jest jedną z niewielu rzeczy, do których nie da się przyzwyczaić. Dziecko na zawsze pozostanie dzieckiem. Nigdy nie zasmakuję dorosłości, pocałunków, odpowiedzialności za własny los. Pozostanie tylko maleńkim ciałkiem, które kiedyś zostanie zapomniane. Krzyczałam, nikt nie słyszał.

Zmieniłam formę, znów byłam sobą. Podbiegłam do ciała siostry i je przytuliłam. Już nigdy nie usłyszę jej śmiechu, nie zobaczę jej oczu, nie dotknę ciepłych policzków. Zostałam sama. Mama, Neji, Hanabi, Naruto. Wszyscy mnie opuścili. Czułam łzy na policzkach, byłam sama. 

Opuściłam Hanabi na ziemie. Podeszłam do drzewa, którym kiedyś byłam, wyciągnęłam kunai z gałęzi. Obróciłam go ostrzem w swoją stronę. Usiadłam opierając się o pień, ściółka była mokra od krwi. Pogłaskałam włosy Hanabi uśmiechając się przepraszająco. Wzięłam zamach, jednym szybkim ruchem dźgnełąm się w brzuch. 

Otwarłam gwałtownie oczy, obudziłam się dysząc. 

- To tylko sen. - Uspokoiłam się. - Hanabi jest bezpieczna, w domu.

 Usiadłam. Ognisko wygasło, pozostała po nim tylko kupka popiołu. Wstawał nowy dzień, słońce rozświetliło mrok.

Zapowiadał się piękny poranek. Uspokoiłam się, nic nie groziło Hanabi, jest bezpieczna. Mam misję do wykonania, nic mnie nie powstrzyma, nawet koszmary.

Nie mogłam marnować czasu na niepotrzebne rozmyślanie. Czas wyruszyć w nieznane.


piątek, 12 czerwca 2015

Rozdział 1


Stałam po środku pustki, otaczała mnie kompletna ciemność. Zaczęłam panikować, gwałtownie wdychałam powietrze i na zmianę je wypuszczałam.

  Z mroku wyłoniła się postać,  natychmiast ją rozpoznałam. Neji. Włosy dłuższe niż za życia spływały mu swobodnie na plecy, skórę miał nieskazitelnie białą, nie widać było żadnych ran. Był piękniejszy, jakby śmierć mu służyła. Uśmiechał się promiennie. 

- Lady Hinata. - Powitał mnie. - Jesteś z siebie dumna?

  Radosny wyraz nie schodził z jego twarzy nawet na sekundę.

- Neji. - Wyszeptałam jego imię.

- Zabiłaś mnie. - Głos miał spokojny. Uśmiech na jego ustach przeczył sensowi wypowiedzi. - Jesteś z siebie dumna? 

- Neji, ja… - Zachowałam się jak tchórz i nie dokończyłam.

- To ty miałaś zginąć. Jesteś z siebie dumna? 

- Ja, nie chciałam… - Byłam bliska płaczu, zacisnęłam powieki nie chcąc okazać słabości.

 Chłopak podszedł do mnie, sunąc wśród ciemności.  

- Mogłaś mnie uratować. - Dotyka moich włosów i zakręca sobie jeden pukiel wokół palca. - Jesteś z siebie dumna? Cieszy cię moja śmierć?

  Milczę.

- Bo, widzisz. - Naciąga mocniej włosy. Zabolało. - Wolałbym, żebyś ty zginęła. Nie zrozum mnie źle, nic do ciebie nie mam. Chciałbym tylko przeżyć. - Zamilkł na  chwilę. - Jesteś dumna, że mnie zabiłaś? 

- Nie. - Mój głos był coraz cichszy- Nie.. 

- Nie? - Jego uśmiech się powiększył. - Nie wierze, jestem pierwszą osobą, jaką uśmierciłaś. Musisz być dumna.

- To nie ja. - Stwierdziłam z spuszczoną głową. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, tak podobne do moich.

- Oh, czyżby? - Coraz mocniej ciągnął mnie za włosy. Prawię je wyrwała.       

Milczę.

- Gdybyś nie broniła tego cholernego idioty żylibyśmy oboje. Jesteś z siebie dumna? - Uśmiech zastąpił grymas złości. Wyrywa mi włosy. - Jesteś dumna?! 

- Nie.

 Jego palce powoli wyrywały każdy włos z osobna. 

- Nie! - Krzyczę. Ciężko dyszę. - Nie!

 Chłopak zaczął się śmiać. Spod ubrań wylała się krew, osadziła się na mnie. Byłam brudna, cała we krwi. Jego krwi. Neji zamienił się w Naruto. Uśmiechał się szeroko. Krew spływała kącikami jego ust, nie miał ręki. Zaczęłam histerycznie krzyczeć.

 Gwałtownie otworzyłam  oczy. 

- To tylko sen. - Zapewniłam szeptem sama siebie. 

 Podniosłam się do pozycji siedzącej. Łzy spływały po moich policzkach. Nie pierwszy raz mam koszmary, zaczęło się od śmierci Nejego. Nie umiałam go obronić. Nikogo nie umiałam. Nie zasnę już tej nocy. 

 Opuściłam stopy na podłogę i wstałam. Na zegarku postawionym na szafce mrugała zielona godzina: 03:20. Wyszłam z pokoju, prawię bez dźwięku przeszłam do kuchni. 

 Po ciemku było trudno znaleźć cokolwiek. Wyciągnęłam z szafki herbatę i kubek, postawiłam  czajnik na kuchence. Próbowałam  oderwać się od myślenia o śnie. Nawet nie chciałam myśleć, co oznaczał.

Gdyby Naruto umarł wszystko straciłoby sens. Miał najlepszą możliwą opieka medyczną. Hokage sama go doglądała. Nie mógł się poddać. Nie teraz. Kiedy wygrał. Udało mu się bez szwanku wyjść z wojny. Wszystko zaprzepaścił, walcząc z Sasuke. Obaj przegrali. Stracili rękę, są w śpiączce. Szansę są duże, ale nic nie jest pewne. Wszystko przez głupi pojedynek. 

Czajnik głośnym gwizdem zawiadomił o ugotowaniu się wody. Unoszę go i zalewam herbatę. Jedyną radość, jaka mi pozostała, czarną, mocną, gorzką. 

 Wygraliśmy wojnę przegrywając równocześnie. Każdy kogoś stracił. Nie ważne, co się dzieje wojna przynosi śmierć i cierpienie. Nie było jednak tak źle jakby mogło.  Nigdy wcześniej cały świat shinobi nie stanowił jedności. Miałam nadzieję, że jednością pozostanie jeszcze przez długi czas. Nie możemy zaprzepaścić dokonań Naruto. 

 Usłyszałam skrzypienie podłogi. Odwróciłam się gwałtownie gotowa do obrony. 

 W drzwiach stała brunetka, mała dziewczynka o białych oczach. Ubrana w dwuczęściową piżamkę w misie. Jest taka niewinna. Te białe oczka nie widziały jeszcze śmierci, cierpienia.

- Hanabi. - Staram się zamaskować niedawny płacz uśmiechem.- Co tu robisz?

- Myślałam, że ktoś nas napada. - Miała zaspany głos.

- Przepraszam. Musiałam cię obudzić. 

- Nie ma sprawy. - Dziewczynka wyszczerza usta w uśmiechu. - Prawdziwy shinobi musi być gotowy do walki o każdej porze dnia i nocy.

- Tak, tak. Idź spać. - Stwierdziłam, wyganiając ją z kuchni.

 Hanabi nie wyglądała na zadowoloną. Pewnie chciała się dowiedzieć się, czemu robię herbatę o 3 w nocy.

- Dobra. - Ziewa. - Prawdziwy shinobi musi być zawszę wyspany.

 Wyszła z kuchni, powłóczący stopami. Odprowadzam ją wzrokiem. Zawsze będzie moją ukochaną, młodszą siostrą. Ze wszystkich sił starałam się ją ochronić. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś jej się stało. Hanabi musi pozostanie niewinna najdłużej jak się da. 

Podniosłam kubek z herbatą. Wróciłam z powrotem do pokoju. Usiadłam na parapecie. Wpatrywałam się w niebo, księżyc i gwiazdy,  szykując się na kolejną długą bezsenną noc.


***

Skupiłam pozostałą czakrę. Wokół moich rąk pojawiła się zielona otoczka. Przykłożyłam dłonie do rany. Wszystko robiłam automatycznie, bez zastanowienia. 

Wszyscy ninja z podstawową wiedzą medyczną leczą rannych. Wojna się skończyła, ale jej skutki nigdy nie znikną. Szpital pękał w szwach. Każdy medyk pracuję 12 godzin na dobę. Jest ciężko, ale nie narzekam. Praca daje mi zapomnienie. Pierwszego dnia obrzydzała mnie krew, ropa i rany. Teraz nie zwracałam na nie uwagi. Ot, taka mała niedogodność. 

Kończę leczenie. Paskudne zranienie zamyka się i staję smutnym wspomnienie. 

- Dziękuje. - Usłyszałam głos mojego pacjenta. 

 Podniosłam wzrok i spojrzałam mu w oczy. Po pewnym czasie pacjenci przestają być ludźmi potrzebującymi pomocy. Stają się swoimi ranami, które trzeba leczyć. 

 Uśmiechnęłam się skromnie. Mężczyzna odpowiedział uśmiechem. Był młody, maksymalnie dwudziestoletni. Nawet nie chcę się zastanawiać, kto go tak zranił. Ile przeżył.

 Chłopak wyszedł z mojego gabinetu. Teraz to medycy mają swoje pokoje. Potrzebujący po prostu wchodzą. 

  Usłyszałam pukanie.

- Proszę. - Miałam cichy i zmęczony głos. Nic dziwnego. Cały dzień leczę i nie śpię nocami, jakoś musiało się to odbić.

 Do gabinetu weszłam dziewczyna. Natychmiast ją rozpoznałam. Sakura. Była brudna, zmęczona. Różowe włosy związała w wysoki kucyk, żeby nie przeszkadzały jej w pracy.

- Hinata? Nie chcesz zrobić sobie przerwy? - Umilkła na chwilę. - Martwię się o ciebie. Bez przerwy pracujesz. Zamęczysz się.

 Zamilkłam. Wiedziałam, że miała racje. Nie chciałam odpoczywać. Wtedy nadciągają czarne myśli. 

- Co z pacjentami? - Zapytałam, nie chcąc okazywać strachu.

- Nie bój się, nie umrą. Wszystkie najgorsze przypadki są już dawno uleczone.- Pozwoliła sobie na słaby uśmiech. 

 Nie miałam kontrargumentów.

- Dobra. - Zgodziłam się.

 Sakura rzuciła mi zatroskane spojrzenie, ale o nic nie spytała. Wychodzimy z  gabinetu. 

 Na korytarzu panował względny spokój. Nikt nie wykrwawiał się na podłodze. Zgodnie ze słowami Sakury większość potrzebujących została uleczona.  

 Mój wzrok odruchowo kieruję się w stronę zamkniętych drzwi na końcu korytarza. To właśnie tam leżą Naruto i Sasuke. Sala została zamknięta, żeby uniknąć niepotrzebnych gapiów. Nikt oprócz Tsunade i Sakury nie miał tam wstępu. 

- Chciałabyś Go zobaczyć? Prawda? - Głos przyjaciółki wyrwał mnie z rozmyślania.

  Musiała zauważyć moje spojrzenie. Odruchowo się zaczerwieniłam.

- Nie wstydź się! - Dziewczyna uśmiechnęła się szeroko wypowiadając te słowa. - Mogę cię wprowadzić.

- Co na to Tsunade-sama? - Wolałam nie wchodzić jej w drogę.

- Nie martw się, wezmę to na siebie. 

 Kiwnęłam głową na znak zgody.  Ruszamy w stronę sali. Ogarnia mnie irracjonalny lęk, boję się, co mogę zobaczyć za drzwiami. Wole nie widzieć prawdy niż potem żałować.

- Nie musimy… - Powiedziałam cichutko, mając nadzieje, że dziewczyna domyśli się, o co mi chodzi.

Sakura spojrzała na mnie dziwnie. Jakby nie mogła uwierzyć, że naprawdę to powiedziałam. 

- Musimy! - Złapała mnie za dłoń i ciągnie w stronę drzwi. 

 Nie miała wyboru. Muszę za nią pójść, prosto w okrutną rzeczywistość.

 Doszłyśmy do drzwi. Różowowłosa wyjęła klucz z kieszeni białego fartuszka. Otworzyła drzwi.  Ostrożnie weszłyśmy do środka. Pierwsze rzuciło się w oczy światło. Wszystkie rolety były  porozsuwane i do pomieszczenia sączyło się jasne światło słoneczne. Drugą rzeczą były kwiaty, właściwie każdą wolną przestrzeń zajmowały bukiety. Niektóre przysychały, mimo to były dalej śliczne. Po przeciwnych stronach tego kwiecistego pokoju stały dwa szpitalne łóżka. 

 Podeszłam do bliższego. Na prześcieradle leżał blondwłosy młodzieniec. Wyglądał jakby spał. Miał zamknięte oczy, spokojnie oddychał.  Nienaturalne wychudzenie i bandaż owinięty wokół kikuta lewego ramienia zdradza prawdę. Powtarzałam sobie w duchu, że nic mu nie jest. Po prostu śpi. Prawda jest inna w głębi duszy to wiem, ale nie chcę przyjąć do wiadomości, że Naruto może umrzeć. Tak po prostu przestać istnieć.

- Możesz coś powiedzieć. Ludzie w śpiączce słyszą, na pewno mu pomożesz. - Usłyszałam głos Sakury tuż za moją głową.

 Jest tyle słów, które chciała wypowiedzieć. Teraz, gdy wizja stracenia chłopaka była rzeczywista nie mogę się wahać. Może to, co powiem go uratuje? 

- Naruto ja… - Zaczynam niepewnie - Wiesz to już od dawna. - Czuje jak po policzkach spływają mi łzy. - Potrzebuje cię. - Ściskam Jego dłoń. - Nie zostawiaj mnie. Proszę. 

 Zacisnełam powieki pozwalając łzom swobodnie płynąć. Poczułam na ramieniu dłoń Sakury. 

- Hinata… Co jak oni się nie obudzą? - Głos miała cichy. Jakby  bała się mówić głośniej.  Czasami samo przyznanie prawdy jest bolesne. 

 Milczałam. Cisza wyrażała wszystkie moje odczucia. 



***
Piszcie jak podoba się rozdział. Następny za tydzień 


Obserwatorzy