Minęłam kolejną stertę
głazów, krajobraz kraju Mrozu był naprawdę monotonny. Same głazy, skały i piach
tylko czasami mogłam zobaczyć samotne drzewo. Za każdym razem, gdy takie
widziałam przypominałam sobie koszmar z Hanabi w roli głównej.
Podświadomie wiedziałam,
że jest bezpieczna, ale sen był żywy i pełny szczegółów, nie dało się go
odróżnić od rzeczywistości. Nie mogłam przestać o nim myśleć, obsesyjnie
wracałam do jego znaczenia. Wyczerpanie, odwodnienie, głód i monotonny pejzaż
nie pomagały zapomnieć.
Zerwał się wiatr.
Ptaki, chyba kruki wzbiły się do lotu urozmaicając widok. Było ich mnóstwo,
wielka plama czerni na niebie, leciały blisko siebie uderzając się skrzydłami.
Zdawały się pochłaniać światło, zaginając przestrzeń. Zbliżały się do mnie, zaczęłam
się irracjonalnie bać. Przyspieszyłam kroku. Kruki na pewno nie były zwyczajne,
może to jakieś genjutsu?
Szybko przejrzała
chmarę byakugana. Ptaki nie były iluzją, jedynie nienaturalnie wielka ilość
energii życiowej była podejrzana. Leciały coraz szybciej, powoli mnie
doganiały.
Zaczęłam biec, strach przerodził się w panikę. Słyszałam za
plecami, co raz bliżej łopot skrzydeł. Biegłam najszybciej jak mogłam, ptaki
nie dawały za wygraną. Usłyszałam skrzeczenie i krakania, musiały być już
bardzo blisko.
Poczułam pierwsze
uderzenie skrzydła, pierwsze ugryzienie. Stanęłam i zasłoniłam dłońmi twarz,
żeby ją uchronić. Kruki otoczyły mnie zwartym kołem. Ich pazury i dzioby
zostawiały na moim ciele krwawe ślady. Zaczęłam tracić siły, niespodziewanie
szybko. Upadłam. Powoli zamykały mi się oczy, świat był nieostry. Ostatnim
widokiem było niebo, nieporuszone jak zawsze. Potem była już tylko ciemność.
***
Zabrali
mi skrzydła i zabronili latać
Zabrali
mi skrzydła, bym nie poznał świata
Zabrali
mi skrzydła, bo to jedyna droga
Zabrali
mi skrzydła, bym nie poznał Boga.
Usłyszałam głęboki, kobiecy
śpiew. Melodia była powolna i melancholijna, wznosiła się by potem opaść.
Dziewczyna śpiewała ślicznie i czysto.
Spróbowałam otworzyć
oczy, z wielkim trudem udało mi się. Widziałam plamę czerni, obraz był
zamazany. Natychmiast przypomniałam sobie o krukach, powinnam być cała pogryziona,
a nic mnie nie bolało, czułam dziwne otępienie i mrowienie w całym ciele.
Dziewczyna przerwała
śpiew. Musiała się nade mną nachylić, bo dostrzegłam jej twarz. Raczej jej
kontur, widziałam niewyraźną, zamazaną plamę bieli otoczoną żółtym.
Spróbowałam się
poruszyć, nic z tego. Miałam za ciężkie kończyny, jakby z ołowiu. Nie mogłam
nawet ruszyć palcem.
- Wstałaś?- Usłyszałam ten sam, co wcześniej śpiewający
głos. - Nie próbuj się ruszać, napar przeciw bólowy cię osłabił.
Po co mi go podano? Gdzie byłam? Kim jest? Nie mogłam zadać
tych pytań kobiecie, nie byłam w stanie wypowiedzieć słowa.
- Nie bój się, zadbamy o ciebie. - Zaczęła wracać mi ostrość
widzenia i dostrzegłam, że blondynka się uśmiecha. - Nie wiem, czemu te
ptaszyska tak cię urządziły, wcześniej nikogo nie atakowały. - Odsunęła się ode
mnie. - Muszę wyjść, za chwilę wrócę.
Odprowadziłam
wzrokiem jej sylwetkę.
Miałam potwierdzenie,
że nie wymyśliłam sobie tego ataku, tyle dobrze. Jeszcze lepiej, że powoli zaczęłam
odzyskiwać czucie, zaczęło się od palców mogłam nimi delikatnie poruszać, z
resztą ciała dalej nic nie mogłam zrobić.
W miarę upływu czasu poczułam delikatne swędzenie,
które przerodziło się w ból. Czułam się jakby całe ciało miałam poobijane.
Spróbowałam unieść głowę. Udało się, spojrzałam w dół w stronę ciała. Widok
mnie zszokował, byłam prawie cała zakrwawiona, każdy odkryty kawałek skóry
szpeciły małe ranki. Na szczęście nie krwawiły, kimkolwiek była śpiewająca
dziewczyna zawdzięczałam jej życie. Bez opieki medycznej z takimi rozległymi
ranami wykrwawiłabym się. Zabita przez ptaki, nie wroga, nie potężnego shinobi,
chorobę czy starość, ptaki. Byłabym jeszcze bardziej żałosna niż teraz.
Ciekawe, co On by na to powiedział, co by zrobił. Walczył,
ja też powinnam, nie ważne, kto był wrogiem. Ptaki, shinobi czy ja sama. Nigdy
więcej się nie poddam.
Spróbowałam usiąść, ciało zaprotestowało upadłam na materac.
Rany bolały coraz mocniej, lek przestawał działać. Spróbowałam jeszcze raz. Z
wielkim trudem udało się. Siedziałam, teraz tylko musiałam znaleźć sposób jak
wstać. Spróbowałam powoli spuścić stopy na podłogę, udało się. Teraz zostało mi
tylko dźwignięcie się. Z całej siły podparłam się dłońmi i pchnęłam tors w
górę. Przez parę sekund zawisłam w powietrzu na wyprostowanych ramionach. Ręce zaczęły
mi drżeć, nie wytrzymywały ciężaru ciała. Upadłam na zimne deski, nie miałam
siły więcej wstać.
Nagle usłyszałam dźwięk
uderzenia ciężaru o ziemie. Podniosłam głowę, żeby zobaczyć, co upadło. Przede
mną stała młoda kobieta, o włosach odcieniu czupryny Naruto. Na podłodze obok
niej leżały pełne siatki z zakupami, pewnie to one wypadły dziewczynie z dłoni.
- Możesz mi wyjaśnić, co do cholery jasnej robisz na podłodze?!
- Blondynka miała zdenerwowany głos, w trakcie mówienia oparła, oskarżającym
gestem ręce na biodrach.
Podeszła do łóżka i pomagał mi z powrotem się położyć.
- Człowiek się stara, ratuje nieznajomych z łap śmierci, a
żadnego szacunku w zamian nie dostaje. Ranić się jest łatwo leczyć trudniej.
Z pokorą wysłuchałam
wszystkiego, co miała do powiedzenia, w końcu uratowała mi życie.
- Ki... Kim jesteś? - Udało mi się wtrącić do jej monologu,
nie było łatwo, mówienie nadal sprawiało mi trudność.
Kobieta uśmiechnęła się szeroko.
- Zwykłą gospodynią domową, która zna podstawy sztuki
leczenia. - Zamilkła na chwilę. - Prawdziwe pytanie brzmi, kim ty jesteś?
Zastanawiałam się ile
mogę jej powiedzieć, misja nie była tajna, kobieta uratowała mi życie, wiec nie
mogłam odmówić jej udzielenia informacji.
- Hinata Hyuga, shinobi z wioski ukrytego liścia. - Uśmiech
zamarł na ustach gospodyni. - Nie ma się pani, czego bać. - Dodałam szybko w
odpowiedzi na grymas mojej wybawicielki.
- Spokojnie. – Stwierdziła, uśmiech powrócił na jej twarz,
tym razem był sztuczny, jakby udawany. - Wiem już, czemu ptaki cię zaatakowały.
Tutejsze kruki oprócz padliną żywią się też żywym ciałem, jeżeli jest w nim
bardzo dużo energii życiowej. Wy, shinobi. - Wymówiła ten wyraz, jakby ze
strachem lub pogardą, nie umiałam rozpoznać. - Robicie te swoje czary, do
których wykorzystujecie energię życiową, którą zwiecie czakrą. - Zamilkła i
podniosła głowę jakby coś usłyszała.
Po sekundzie i ja
usłyszałam dźwięk kroków. Usiadłam, bolało, ale już mniej. Spojrzałam w stronę
drzwi z, zza których dochodził dźwięk. Chwilę później drzwiczki otworzyły, stanęła
w nich dziewczynka, mała brunetka. Od razu pomyślałam o Hanabi, wyglądało
zupełnie jak ona, niska, szczupła, brązowowłosa, tylko oczy je różniły, moja
siostra miała byakugana, jej źrenice nie były widocznie, ta dziewczynka miała
śliczne błękitne oczy.
- Mamo? - Spytało dziewczynka i spojrzało na mnie. - Kto to?
- Nie dała czasu na odpowiedź. - Czemu ona ma takie dziwne oczy?
Kobieta, pewnie matka
dziecka, spojrzała na mnie z wyrzutem, jakby milcząco oskarżała mnie o
przyjście swojej córki.
- Nasz gość, kochanie. - Mówiąc to podeszła do dziewczynki i
pogłaskała ją po głowie. - Ptaki ją podziobały, zostanie z nami do czasu
wyzdrowienia.
Dziewczynka zmierzyła
mnie oskarżającym wzrokiem, jakiego umieją używać tylko dzieci. Po chwilowej
niepewności uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła w moją stroną dłoń. Uścisnęłam
ją.
- Jestem Himawari, mam 10 lat. - Przedstawiła mi się.
- Śliczne imię, zawsze lubiłam słoneczniki. - Uśmiech
dziewczynki się powiększył. - Ja jestem Hinata, bardzo przypominasz mi moją
siostrę, też jest taka ładna i mądra.
- Dzięki. - Gwałtownie zmieniła temat - A ile masz lat?
- 17.
- Hinata na pewno musi odpocząć, a ty masz chyba zadanie
domowe, prawda?- Do rozmowy wtrąciła się matka Himawari.
Kobieta rzuciła mi
wymowne spojrzenie, jakby próbowała mi powiedzieć żebym zostawiła dziewczynkę w
spokoju. Złapała córkę za dłoń i wyszły z pokoju.
- Prześpij się. - Rzuciła mi na odchodne.
Drzwi się zamknęły i
zostałam sama. Zastanawiała mnie ta nagła zmiana nastroju kobiety. Na początku
naszej rozmowy odnosiła się do mnie uprzejmie, życzliwie, wręcz żartowała ze
mną. Chwilę później stała się oziębła, niemiła. Każdym gestem pokazywała, że chciałaby
się mnie pozbyć, ale z jakiegoś powodu nie może tego zrobić. Ciekawe, czemu
nastąpiła tak gwałtowna i szybka zmiana. Pewnie miało to związek z tym, że
jestem shinobi. Może kobieta się mnie bała? Nie, to raczej wykluczone, w tym
stanie nawet najlepszy ninja nie mógłby jej zagrozić.
Czułam, że wcześniej
czy później znajdę odpowiedź na pytanie, czemu moja wybawicielka nie lubi
shinobi. Intuicja podpowiadała mi, że nie będzie to miła informacja. Tymczasem
musiałam jak najszybciej wyzdrowieć, znaleźć ten kwiatek i uratować Naruto.
Skumulowałam czakrę, jaka mi pozostała, wokół moich dłoni
pojawiła się zielona otoczka mocy. Przystawiłam ją do największej rany. Nie ważne,
jakim kosztem musiałam się uleczyć. Poczułam jak gwałtownie wyciekają ze mnie
resztki energii, użycie czakry nie było zbyt mądrym posunięciem…
Cofnęłam medicjutsu,
musiałam znaleźć jakiś inny sposób. Może odpoczynek nie był takim złym
pomysłem? Był tylko jeden problem, bałam się zasnąć. Nie było nocy, żeby
koszmary mnie nie dręczyły, lepszą opcją wydawało się nie zasypianie. Teraz,
jednak nie miałam wyboru.
Położyłam się wygodnie,
zamknęłam oczy i spowolniłam oddech. Czekałam na sen.
Otworzyłam oczy, natychmiast oślepiła mnie fala jasnego
światła. Otaczał mnie radosny festyn, dzieci biegały radośnie krzycząc wokół kolorowych
pawilonów. Nie pamiętałam jak się tu znalazłam, ale nie przeszkadzało mi to,
wypełniała mnie dziwna radość.
Poczułam delikatne
szarpnięcie w okolicach dłoni. Spojrzałam tam moim oczom ukazała się mała,
granatowłosa dziewczynka z białymi oczkami.
- Babciu! – Wykrzyknęło radośnie dziecko – Mogę watę
cukrową? Proszę! – Zamilkła czekając na odpowiedź.
Spodziewała się jej
ode mnie? Byłam zdecydowanie za młoda, żeby być matką, a co dopiero babcią.
Dziewczynka pewnie mnie z kimś pomyliła.
Skinęłam
potwierdzająco głową, musiałam udawać, że wiem, o czym mówi.
- Dzięki. – Wykrzyknęła i odbiegła w stronę pawilonów.
- Ładnie tak rozpieszczać wnuki? – Usłyszałam z zza pleców
znajomy głos.
Obróciłam się. Przede
mną stała różowowłosa staruszka, uśmiechała się szeroko.
- Musiała mnie pani z kimś pomylić. – Wyjąkałam speszona.
- Aż tak stara nie jestem, żeby zapominać przyjaciół. –
Przerwała na chwilę. – Może to ty zapomniałaś mnie? Co, Hinata?
Nagle mnie olśniło,
to była Sakura!
- Nigdy bym cię nie zapomniała. – Radośnie stwierdziłam. –
Trochę mnie ten jarmark rozkojarzył. – Przerwałam na chwilę. – Tak w ogóle, z
jakiem okazji go urządzili.
Sakura popatrzyła na
mnie zdziwiona.
- Jak to, z jakiej?! – Spytała gniewnie. – Dzisiaj pięćdziesiąta
rocznica zakończenia wielkiej wojny. – Posmutniała nagle. – I czterdziesta
dziewiąta rocznica śmierci największych bohaterów Liścia. – Spojrzała na mnie z
naganą. – Pewnych rzeczy nie powinno się zapominać.
- Ale, jak to? – Wyszeptałam.
- Nie pamiętasz już jak razem walczyli z Madarą? Jak
kochałaś Naruto, a ja Sasuke? – Zamilkła na chwilę. – Teraz, kiedy obie mamy
rodziny wydaję się to odległe, ale ja nigdy nie zapomnę.
- Oni zginęli?
- Nikt cię nie wini, że nie przyniosłaś antidotum. Teraz są
w lepszym miejscu, i obaj spełnili swoje marzenia. – Wskazała dłonią na górę
Hokage, zaraz po twarzy Piątej w skale były wyrzeźbione profile Naruto i
Sasuke. Dalej była podobizna Kakashiego i paru innych mężczyzn, których nie rozpoznawałam.
– Obaj dostali pośmiertny tytuł Kage. – Zamilkła i uśmiech powrócił na jej
twarz. – Nie ma, co tak smucić, choć zjemy sobie watę cukrową. Kto powiedział,
że staruszkom nie wolno?! – Pociągnęła mnie w stronę, w którą odbiegła mała dziewczynka,
która mnie zaczepiła.
***
Mam bardzo ważną informacje, wyjeżdżam 7 lipca na cały miesiąc. W tym czasie nie ukaże się żaden rozdział. Do 4 postaram się napisać rozdział 4, ale nic nie obiecuję.
Życzę miłych wakacji ;)